[Verse 1: Kidd] Nie istnieje nic takiego jak wspólny mianownik Z zewnątrz jesteśmy podobni, ale na tym sie kończy Wewnątrz siebie samotni, skazani na język Pełen niedoskonałości, przez co pewnie śmieszny Mówię jedno, słyszysz drugie, w sumie napisałem trzecie Więc na pewno chłopaki sami wiedzą co to lepiej Klepię świeckie modlitwy, więc weź się przyzwyczaj Te chodniki nie ostygły od wczorajszych wyznań Bo rozmowa z najbliższymi to często freestyle Gdzieś na mieście, po piwach, jak głosi tradycja Tu gdzie krzyczy się Olimpia, kiedy Polska wygra Z dojrzałością kolizja, gdy nagle łapiesz się na tym Że twój DJ i producent mają ważne sprawy Zrozumienia nie ma szansy, nawet nikłej Trzy browary, dwie szesnastki, nagle widzę policję Studencki wymiar kary, jeden mandat za wulgaryzm Co dopiero się pojawił, jak te pizdy odjechały Wkrótce się pozamykamy, cztery ściany, dostęp tylko przez net Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to mi wklep na Fejs Plus powoli gubię się w tym co piszę i mówię Bo co bym nie powiedział zawsze zmieszają to z gównem Wiesz, chuj mnie, że ludzie mają płaski świat Nic nie jest czarno-białe, widzę tysiąc barw I nie ważne jak mocno chciałbym je opisać Ty usłyszysz to co chcesz poprzez pryzmat swego dzisiaj [Verse 2: Laikike1] Laikike1, Kidd Witam moich rozmówców, odwzajemniam ukłon Moich królów obskurwu, cegieł z muru zabójców Mają cegły Oxfordu na półkach z wódką Piszą teksty dla dworu siedząc w burdelu z kurwą Witam ciebie rozmówco tak zwykły jak Mes Daję chleb i wodę na talerzu z PVC I jak prosisz o sól, pozwól ostrzec przynajmniej Że wysypię cały wór na pociętą tkankę Jak nie masz w sobie nic, to jesteś nikim I możesz sobie iść kupić nowe koraliki Możesz sobie żyć jowialnie, pozwalam I jak uważasz mój sznyt za złą karmę, spierdalaj Twoja dróżka dobrej wróżby kończy się teraz Bo nie potrafisz odróżnić drogiej wróżki od klakiera Pierwsza powie ci prawdę i poczujesz się jak śmieć Drugi zaklaszcze jej talent, ty zagłaszczesz go na śmierć [Verse 3: Goldi] Tu gdzie gaśnie światło i kończy się świat Pozostajemy sami pośród czterech ścian Uwarunkowani na to, by wypełnić plan Zakodowani na to, że się musi udać Znowu wstaję rano i rutyna, odkręcam kran Woda leci z niego na zlew, czerwona z nosa Wypadkowa tygodnia pośród dozy życia Stresów, ciśnień i obliczeń do końca miesiąca Jestem producentem z ego i gram na emocjach Jak Lewis Parker wkładam serce w projekt do końca Postarza nas tylko to, na co się godzimy Bo ambitne plany wpierdalają z pracy nadgodziny Dla szczęścia rodziny, najważniejszej rodziny Dla miłości, z której - jak dotyczy nas - nie kpimy Jak te skurwysyny, co komunikują ci jak masz żyć Nie słuchaj debili, mamy mikrofony silne, głowy nie zamknięte Co w przeciągu zdarzeń kontemplują nad tym czym jest życie Komunikujemy się na żywo lub na zwrotkach Ja skutecznie tu pierdolę każdy społecznościowy portal Prywatność to rzecz boska, intymnych śladów postać Ty nie musisz tego poznać, zamiast straty czasu zwrotka Ma kalkulacja chłodna, Goldiego forma prosta Slalom życia, zjazd do końca jak Alberto Tomba Wyciągnij coś dla siebie z tego jointa jak chłopaki towar z worka