Już nie raz widziałem ten świat z góry i z dołu, z dystansu, od środka Entropia rozkłada go na naszych oczach, choć trochę go szkoda Weź popatrz na ludzi, bo od Boga różni Różnicą różni, zawieszeni w próżni Poróżni nas zawiść, to skutki przyjaźni Czy warto wybaczyć, czy szukać ofiary, by złożyć jej głowę na tacy? To chore, to gorsze niż gore i gorsze niż najgorszy koniec Tak się zakręcić, jak kurwy na rondzie Jak obroty planet zaprogramowane na orbitowanie w karawanie rakiet Te salwy na bakier, nie baczność, wyłapiemy wpierdol na własność Wyłapiemy wpierdol na pewno, nie wątpię, na chłodno podchodzę do tego Na chłodno się żegnam z rezerwą Optymizm jak wulkan zadymił me płuca Jak huta odp**ny na stopnie Celsjusza Coś sobie wyrzucam, zapomnij, wyżuty jak Orbit Upadek jest pewny, a rozkwit jedynie pozorny Kładziemy wirusy na uszy, te głosy to gusła Miejska puszcza mnie porasta, przerastam sam siebie dziesięć razy dziennie Nie ogarniam się wewnętrznie, się wywewnętrznię Coś siedzi we mnie, coś siedzi we łbie, lepiej to weźcie Bo zdechnę, a jeszcze nie chcę, a jeszcze nie chcę