Czułem, że mam coś więcej i rozumiem wszystko dobrze Mam inteligencję, która poprowadzi mnie po drodze, tak Jakbym trzymał w ręce mapę i miał zaznaczone tam Każde miejsce, w którym muszę zmierzyć się z demonem sam Dziś wiem, że mapy nie ma, jest tajemnica Jedyna droga do przemian to przestać bać się wyzwań Moja legenda wytatuowana na chodnikach Dostaję z nieba sygnał #moja satelita Mam coraz więcej pytań, a na nich warstwę kurzu Bez odpowiedzi, nawet hipotezy żadnej w mózgu Ale by przeżyć tłumaczę sobie tak, bez szczegółów Że jestem tylko jednym spośród zagubionych tłumów Obiecuję sobie co dzień, że zmienię coś W swoim życiu, w mojej drodze do dobrobytu, wciąż Wymieniam stare postanowienia na nowe, choć Nie wszystkie je spełniam, bo czasem chce mi się odejść stąd Patrząc z perspektywy czasu widzę, jaki byłem głupi Pewnie dalej jestem, przyszłość mi powie czemu Bo to, co wczoraj było mądre, dziś cechuje głupich A to co dziś jest mądrością jutro może nie mieć sensu Wciąż obiecuję sobie, że będę tam Że namaluję wszystko to, za czym tęsknię Stworzę świat, w którym nawet będąc sam Z muzyką utworzymy pełnię Wczoraj obiecałem sobie, że nie będę palił Dziś szukam wzrokiem ostatniej fajki z paczki Obiecałem sobie, że nigdy nie stracę wiary Dziś mam to w dupie, czaisz? Wokół mnie białe ściany I puste plany, obiecaliśmy sobie wszechświat Nie słowami, obiecały nam to nasze serca I oczy, które rozumiały niewerbalny przekaz Przestań, przecież wiesz, że to zamknięta księga Wtedy nie wiedziałem nic, ale ufałem temu Przeznaczeniu, które mi dawało żyć będąc nawet w cieniu Nie wierzę w przeznaczenie dziś, zbyt wiele mam na sumieniu Żeby bezkarnie iść i zwykle śmiać się z własnych grzechów Ileż można obiecywać sobie, że będzie dobrze? Jednocześnie czując, że nadciąga najgorsze Choć nie umiesz wytłumaczyć tego, ja wiem w sumie Każdy ci powie, że to tylko złe przeczucie Ale mamy w sobie siłę, a wszechświat nam niesie pomoc Non stop, by trudne chwile nocą zamieniać w odwrotność I, jak mocno chcemy, możemy wszystko dziś, teraz, od zera Dotknąć snów, żyć, krok po kroku iść do nieba Obiecałem sobie kiedyś, że zbuduję dom Dla mnie, żony, dzieci i, gdy zamknę oczy, widzę go Nie czekam na prąd już, zmieniam swoje życie, bo Wiem, że gdzieś na końcu sprawdzi ktoś, czy zrobiłem coś Wymagają ode mnie, bym niszczył w sobie dziecko Bo bawię się tu, gdzie inni popadają w szaleństwo I jak dziecko czasem czuję się winny przez to Bo wciąż delikatnie mówią mi „Jesteś naiwny lekko” I choć łamię często dane obietnice, i wstyd mi za to Ale gdybym znał przyszłość wtedy nie obiecywałbym nic za darmo Wiedziałbym, kto tu jest dziwką w bieli, lepiej bym oceniał tych, co pragną Niepowodzenia twojej legendy, dzisiaj bym był już ponad skalą Dzięki temu wiem jedno – choć ludzie wybaczają Zapomnieć mają ciężko i często nie zapominają Tych złamanych obietnic, i przez to się zamykają Widzą cudze błędy, ale nie widzą, że to zwierciadło