[Verse 1] Dwadzieścia dwa lata, daję ci album dziewiąty raz Za każdym razem myślałem "ta płyta zmieni świat" Za każdym razem dawałem miłość i czysty rap Przejrzysty skarb, to nie tak, że chciałem za to czysty hajs Myślisz tak, (co?) to powiedz gdzie to wszystko chowam Za każdym razem moja droga miała być przełomowa Stałem się głazem, gdy po schodach wchodziłem do Boga Jak coś zamarznie potrzebuje ognia by się ogrzać Za każdym razem gdzieś w głębi serca, ziom, czułem zawód Tyle kurwa zdrowia poświęciłem dla rapu Tyle nerwów, stresu i najlepszego czasu Przysporzyłem sobie i bliskim tylko płaczu Ale powtarzałem wtedy "ile dajesz, tyle wraca Nikt nie mówi, kiedy ważne by się nie odwracać" Choć kusi Szatan musisz się połapać co jest cenne Wiedz, że taka prawda, jak coś kochasz - nie odejdziesz! [Verse 2] I dzisiaj śmieję się z tego bo w końcu jestem Tutaj patrzę na niebo dzięki tym co czują jeszcze ducha Mojego w sobie kiedy nawijam te wersy tu Biorę co moje wiem, że odda wszystko wierny Bóg Nawet jeśli nie istnieje, stworzę niebo na Ziemi Daję Ci nowe brzmienie, które w tobie się zakorzeni Jeszcze jeden raz, jestem pewny, że coś mogę zmienić Nie chce zmieniać was, rozpierdalam w sobie bariery Syndykat jak barykad, rzucam płytę w środek tłumu Wypełnia się rubryka, jestem częścią "Kontinuum" Przynoszę na tych bitach dziecko które zmieni jutro Kreska, kreska, kółko, życie staje się kreskówką Twój świat, to twój świat, mój jest w mojej głowie Kładę na to chuj, brat, jak wyglądam po drugiej stronie Jak to czujesz tak jak ja, podnieś swoje dłonie Wszystko czego potrzebujesz, uwierz, że już jest w tobie!