[Verse 1: W.E.N.A.] Byłaś dziewczyną, z którą mógłby być każdy raper Paliliśmy jointy i kochaliśmy się na kanapie To było chwile przed tym, nim zaczęłaś operację I nim we mnie zginęła nadzieja, że będzie łatwiej Kurwa, jak nienawidzę szpitali Czuje w nich zapach śmierci, zawsze mnie przerażały Znam Boga, lecz nie rozmawiam z nim długo Od kiedy zobaczyłem jak pozwala cierpieć ludziom Wszyscy mówią: czas pogodzić się z tragedią Wtedy żałuję, że to życie jest tylko jedno Dni wciąż biegną, my żyjemy w piekle Trzysta mil od niebios, nie wiem czy tam jest lepiej Nie wiem jak mogę Ci pomóc Czuje się bezsilny, samemu oglądam filmy w domu Chce się odciąć i nie myśleć Kiedy patrzę na spadające łzy, życie staje się przykre Obydwoje chcemy uciec od prawdy Ciężko ją znosimy i za często nas drażni Znasz mnie, wiesz, że potrafię ludzi skreślać Ale nie rozumiem życia, które ich unicestwia Dziś nie wiem czy dźwięku nie gubisz w wersach Co u rodziców? Chyba dalej u nich mieszkasz? Jeden dzień zmienił całe Twoje życie I ta świadomość, że możesz mnie nigdy nie usłyszeć [Verse 2: W.E.N.A.] Byłaś zawsze obok mnie, nawet pod nieobecność Matki Życie w tamtych czasach nie należało do łatwych Godzinami mierzyłem Twoje okulary Przed pierwszym udarem, zanim zacząłem palić Uczyłaś mnie jak być dobrym i jak się modlić Szanować bliźnich, mądrość życia brać od nich Długie spacery nad Wisłą w Grudziądzu Wyspy sentymentów i godziny trudnych rozmów Czytam Twoje wiersze, spisane w celi To dzięki nim należysz do nieśmiertelnych Wybacz mi, że nie zawsze jestem wierny Boże jeżeli jesteś to udrękę ze mnie zdejmij Myślałem, że mnie nie poznajesz już Tyle łez wylałem przed szpitalem, kopałem kurz Aż Matka odebrała ten telefon I pielęgniarka powiedziała Jej, że nie żyjesz, przez telefon Życie i śmierć pisane razem Pożółkłe, wyblakłe zdjęcia porozrzucane w nieładzie Czas upływa naturalnie, pozornie Mam tyle pytań, wierzę, że kiedyś na nie odpowiesz Na bezdrożach przeznaczenia Kiedy ciężaru naszych stóp nie będzie dźwigała ziemia Powiem Ci wszystko, czego nie zdążyłem Na szczęście nie będę czekał wiecznie na tą chwilę [Verse 3: Magdalena Dzięgiel] Nigdy już nie spojrzysz w błękit ich łez Choć drogi ich kres, możesz spotkać ich w śnie A tęsknoty Twej czerń, rozjaśni ich cichy szept