AKT DRUGI Więzienie. Sala przymusowej bezrobotności, przedzielona tzw. "balaskami" na dwie części: na lewo nie ma nic, na prawo - wspaniale urządzony warsztat szewski. W środku na podwyższeniu, odgrodzona ozdobnymi kratami od reszty sali, katedra dla prokuratora, za nią drzwi, a nad nią witraż, przedstawiający "błogosławieństwo pracy zarobkowej" - może być zupełnie niezrozumiała kubistyczna bzdura - wyjaśnia ją widzom powyższa nazwa, wypisana ogromnymi literami. W lewej części sali błądzą szewcy z I aktu jak głodne hieny. Czasem kładą się lub siadają na ziemi - w ruchach ich widać pierwotne umęczenie nudą i brakiem pracy. Często drapią się i drapią jedni drugich w plecy. Na lewo stoi u drzwi Strażnik, zupełnie normalny, młody, byczy chłop w zielonym mundurze. Co chwila rzuca się na któregoś z szewców i mimo oporu wywleka go przeze drzwi, po czym zaraz prawie władowuje go na powrót. STRAŻNIK wskazując w głąb sceny ręką Jest to sala programowego bezrobocia w celu udręczenia osobników żądnych pracy. Witraż ten (wskazuje w głąb) przedstawia właśnie na złość błogosławieństwo pracy zarobkowej. Więcej nic do powiedzenia nie mam i do mówienia nikt mnie zmusić nie zdoła. Prostytutki miłosierdzia zostały u nas surowo zakazane. Ludzkość się rozwydrzyła - jeśli tak nie damy rady, wrócimy oficjalnie do tortur. SAJETAN łapie się za głowę Praca, praca, praca! - Byle jaka niech se będzie, ale niech będzie. O Boże! To jest - ach, już nic nie wiem. Boli mnie tak na wątpiach od tego przymusowego lenistwa, jakbym ogniem żądzy pracy cały był wypełniony. Może ja źle to powiedziałem? Ale co robić? Co robić? I CZELADNIK Najpiękniejszej dziwki mi się tak nie chciało jako teraz tych zydlów i narzędzi. Ja się chyba wścieknę! To jest ban*lne, psiajucha. Co to więzieniem można z człeka zrobić. Nikiej Wajld albo Werlen się przemieniłem i to bez nijakiego nawrócenia - och, och! II CZELADNIK Teraz ja: pracy dajcie, bo zwariuję i co będzie wtedy? Co bądź: pantofle dla lalek, kopyta dla sztucznych zwierząt, urojone sandałki dla nigdy niebyłych Kopciuszków! Och - robić - co to było za szczęście! A nie docenialiśmy go, gdy było go po pas i w bród. O - na ten tryjont Boży - za wiele męki na nas, którzyśmy i przedtem niewiele mieli. Kaśka, gdzieżeś ty? I nigdy już! SAJETAN Cichojcie, chłopcy. Mówi mi sama największa intuicja, że może być niedługie ichnie panowanie: coś stać się musi, a kiedy... (Na Czeladnika I rzuca się Strażnik i wywleka go na lewo mimo krzyków i protestów; Sajetan kończy jak gdyby nigdy nic) Nie mogę uwierzyć, żeby tak straszna siła, jak nasza, zgniła bezwładnie. II CZELADNIK A iluż tak wierzyło i zgniło. Życie jest straszne. SAJETAN Mówisz banały, kochanie. II CZELADNIK Banały i banały. Prawdy największe są też ban*lne. Już nic na pokaz dla samych siebie z wątpiów naszych nie wydostaniemy. Zanudzić się w nieróbstwie programowym na śmierć, będąc odżywianym na siłę czterdziestu byków. To ohydne! Wyście starzy, ale mnie się wyć chce i przyjdzie czas, że się na śmierć zawyję. A życie mogłoby być takie piknę, takie straśnie fajne: z Kaśką po całym dniu nieludzkiej pracy wyrżnęlibyśmy sobie po dużym piwie! Wchodzi na katedrę Scurvy - drzwiami górnymi na lewo. SCURVY ubrany w czerwoną togę i takiż biret, śpiewa Mahatma wyrżnął małe piwko I dobrze się zrobiło mu. I będzie odtąd mu już dobrze, Jeśli nie "tam", to może "tu"! Wskazuje palcem na ziemię. Strażnik wrzuca I Czeladnika. Scurvy'emu przynosi śniadanie na katedrę bardzo młoda, ładna Strażniczka w fartuszku na mundurku. Scurvy pije piwo z dużego kufla. II CZELADNIK Już jest nasza jedyna pociecha, nasz dręczyciel, nasz dobrozłoczyńca. Żeby nie to, to naprawdę wściec by się można. Czy rozumiesz, ludzkości, ten niesamowity upadek najlepszych synów twych, że patrzenie na kata staje się jedyną kulturalną rozrywką, i to z tych szlachetnych, bo prócz tego to chyba my dwaj - bo majster nie - hi, hi - jak się brzydzę śmiechem moim, co brzmi jak płacz bezsilnego ciamkacza nad śmietnikiem pełnym ogryzków, niedopałków, wyczesków, skórek i blaszanych puszek - ładny komplet. SAJETAN Cichoj - nie obnażaj twych wstrętnych ran przed naszym torturmistrzem - on tym puchnie i tyje duchowo w sobie. Strażnik patrzy na zegarek - rzuca się na II Czeladnika i wywleka go za drzwi mimo jęków i oporu. II CZELADNIK w chwili małej pauzy w wywlekaniu O męko, męko! - nie móc nawet chwilki jednej robić, czego się chce! Czymże wobec tego jest przymus pracy... Exit. SCURVY do rymu, do "chce" Hę, hę. Ja więcej cierpię, bo nie wiem zupełnie, kim jestem, od czasu jak mam władzę polityczną. Sprawiedliwość tylko w najbardziej mdłych, demokratycznych, drobnomieszczańskich republikach była naprawdę niezależna, kiedy się nic społecznie ważnego nie działo, kiedy nie było żadnych aktualnych przemian, kiedy (z rozpaczą w głosie) po prostu było stojące, cuchnące bagno! O - gdyby można urządzić otwartą polityczną czerezwyczajkę, nie mającą nic wspólnego z sądami! SAJETAN Tylko wielkie społeczne idee usprawiedliwiają takie instytucje i dualizm sprawiedliwości. W imię spasionych czy zepsutych żołądków paru maniaków koncentracji kapitału będzie to wprost świństwem. SCURVY zamyślony Nie wiem, czy jestem typem tchórza wytworzonym przez dyktaturę, czy prawdziwym wyznawcą faszyzmu w wydaniu "Dziarskich Chłopców"? Tężyzna sama w sobie! Kim jestem? Boże! Com ja z siebie uczynił! Liberalizm to guano - to najgorsze z kłamstw. Boże, Boże! - jestem cały z gumy, którą na coś niewiadomego naciągają. Kiedyż pęknę wreszcie? Tak żyć nie można, nie wolno, a żyje się jednak - to straszne. SAJETAN On nam tu umyślnie demonstruje swoją mękę, aby pokazać nam, jak to się można ładnie męczyć istotnymi tak zwanymi problemami tam, na wolności, gdzie pracy w bród, gdzie dziwki są i słońce. Hej, hej! prokuratorze, zdaje mi się, że twą głową niedługo ktoś poorze. Może to będę ja - cha,cha! SCURVY Dość mi z tymi - czy tych po prostu wierszydeł z powyspiańskich gmachów nędznych jego epigonów. Rasa wieszczów wymarła i wy jej nie wskrzesicie i nie spłodzicie jej na nowo, choćbyście się z tą słynną "dziwką bosą" Wyspiańskiego - mówię to w cudzysłowie - ożenili... I CZELADNIK przerywa mu Nie mów o bosych dziwkach, na litosierdzie Boże, bo na samą myśl o tym zatyka mnie w tym więzieniu! SCURVY kończąc dobrotliwie i spokojnie ...i na dożywocie sobie tu osiedli, co wcale przy dzisiejszej procedurze niemożliwe nie jest. A wasza rewolucja może nadejść akurat tak na dobę, dajmy na to, po waszym sowicie zasłużonym zgonie od zgnicia na wilgotnej słomie: "sur la paille humide", jak mówią Francuzi - (nuci) o Francuzi, czyż bez ceny słów francuskich naszych blask?... (tamci bledną najwyraźniej i rozdziawiają gęby, i padają na kolana) Ha - bledniecię wyraźnie, kotki me, i gęby się wam tak śmiesznie jakoś rozdziawiają, i czuję ból i rozkosz - ten dla pewnych typów najwspanialszy koktejl uczuć, w którym beznadziejność istnienia, razem z jego najgłębszą niepowrotną cudownością, najgłębiej się przeżywa. (Wpada wepchnięty przez Strażnika II Czeladnik i też pada na kolana.) Rewolucje się nie spieszą - one mają czas, te bezosobowe bestie... SAJETAN na kolanach Ee - takie gadania półgłębokie: sam nie wie, co plecie, a inni myślą, że to właśnie najmędrsze. I CZELADNIK zbielałymi wargami Mnie wargi bieleją ze strachu podłego. Do-ży-wo-cie! Pierwsze sylaby wymawia oddzielnie - na ostatniej pieje dziko. SAJETAN opanowując się nadludzkim wysiłkiem i wstając z kolan A ja się nadludzkim zaiste wysiłkiem opanowuję. A ja wiem, że dożyję. Ą ja mam w sobie intuicję i tempo: tempo di pempo, jak ktoś mówił, dziamdzia jego zafatrany glamzdoń. Ja wiem, jako czas idzie, i wiem to, że o ile dawniej nacjonalizm był czymś faktycznie świętym, i to specjalnie u narodów uciśnionych i tych, co przegrywali, to dziś jest klęską i będę to gadał, choćbyście mi tu dożywocie w dwójnasób przedłużyli i ozdobili codziennym mordobiciem w godzinę wypowiedzenia tych słów. SCURVY Jak to? SAJETAN On się pyta jeszcze, chudopępek nieszczęsny: to jest już pseudoidejka, jako środek dla koncentracji międzynarodowego świństwa kapitału zużyta. SCURVY Dość tych przekleństw nudnych, a nade wszystko tej ban*lnej ideologii, bo każę prać. II CZELADNIK do Sajetana Cichajcie - wyście starzy: wy sobie możecie na wszystko pozwolić, nawet na odwagę bez granic. Ale jam - tak, jam - młodyć - tak, tak: dyć jezdem i kwita. Mnie się dziwek chce, wciornaści, jak diasi! Wyje głucho. SCURVY oficjalnie Jeszcze raz kto dziwkę wspomni, a do ciemnicy pójdzie, jak mi Bóg miły. Więzienie święte jest, jako miejsce kary prawomocnej, i kalać go brzydkim słowem nie lza, panowie skazańcy! SAJETAN Otóż wracam do poprzedniego: nacjonalizm nie wyda już nowej kultury, bo się wyprztykał. I zdradą stanu mimo to jest w każdym kraju antynacjonalizm specyficzny produkować - właśnie mimo że on to jest przyczyną wojen, międzynarodowych koncernów zbrojeniowych, barier celnych, nędzy, bezrobocia i kryzysu. I trwa ta mara na hańbę ludzkości i tę nędzną, niegodną siebie, na głupio samobójczą ludzkość, powiadam: pokryje! SCURVY Ja,wicie, kiedyś sam... SAJETAN z ironią Kiedyś! Wyście wszyscy kiedyś - chodzi o to, co teraz: żeby się zebrała nie liga dla załatwiania formalnych spraw onych nacjonalistycznych państw, co z samego założenia przy kapitalistycznym, za przeproszeniem, przepytujem, ustroju niemożliwym jest, tylko liga walki z nacjonalistycznym egoizmem, i to walki od góry, właśnie od tych elitycznych światłych łbów zaczynając. Ale jedno prawda jest: że kto co ma, to się tego nie wyrzeknie - trzeba mu to z mięsem razem, z flakami wyrwać. Jednostki dobrowolne rzadkie są jak rad, a cóż mówić o grupie - a jeszcze by ta - o klasie. Klasa klasą jest i do zniszczenia jej ostatniej pluskwy będzie - ha! SCURVY z bólem okropnym wprost Sajetanie, Sajetanie! SAJETAN Przecież języka nikt nikomu z gęby wyrwać nie chce - rozregionalizowane w naturalny sposób narody sztuczne może wyduszą jeszcze co ta ze siebie, czego jako takie nie wydadzą, bo zgniją, hej! Od góry! - Rozumi pan, panie Scurvy: to nie byłaby żadna zdrada stanu wtedy - to byłaby pikną, humanitarna ideja jak się patrzy - komu, gdzie i co, pytam - czy nie? SCURVY Wy, Sajetanie, głowę na karku macie - tego wam nie neguję. Jedna by była wtedy pod jedną władzą organizacja świata i dobrobyt by się ogólny sam przez się przez opanowaną sztukę rozdziału dóbr ustanowił i o wojnach mowy by nawet być nie mogło... SAJETAN wyciągając do niego ręce - pierwszy raz się do niego zwraca - dotąd mówił twarzą ku publiczce onej sobaczej Więc czemu pan tego sam nie zacznie? Czy wy myślicie, że my musimy robić rewolucję od dołu, nawet wtedy, gdy ona od góry bez kompromisów zrobiona być mogła? Każdy zostaje na swoim miejscu. Kto nie chce pracować w nowym ustroju - kula w łeb, a op**nym wytrąca się od razu broń z ręki, pozbawiając ich podwładnych im ludzi. Czymże jest dowódca batalionu bez batalionu - kukłą w mundurze. SCURVY zakłopotany Hm, hm... SAJETAN Jeden dekret, drugi, trzeci i szlus. Więc czemu, powtarzam, pan tego sam nie zacznie, mając władzę, która ci na gówno w rękach gnije, skurwysynie, a mogłaby kupą piorunów twórczych być. Czemu, rozumiejąc to, nie masz pan odwagi? Żal ci tego głupiego, spokojnego żyćka twego, które dowolnie niski stwór gdzieś głęboko ma? Czy to ze względu na publiczkę ona sobaczą, dla popularności - czy co? O - gdyby były wyższe potęgi, to modliłbym się do nich o oświecenie tej hoch-explosiv bomby władzy, aby świadomie pękła z własnej woli. Czemu, jeśli jest towarzystwo świadomego macierzyństwa, nie ma instytutu oświecającego mężów stanu co do istotnego znaczenia słowa "ludzkość" i charakteru chwil dziejowych! Czemu są oni zawsze ciasnymi pionkami jakiejś zaściankowej idejki czy intrygi, u źródeł czy raczej na dnie której siedzi ohydny, bezpłodny, bezpłciowy już polip międzynarodowej finansjery, koncernu czystej formy chamstwa albo draństwa i tak dalej, i dalej. Czemu pan tego nie zrobi mając władzę? Czemu? SCURVY To nie jest takie proste, mon cher Sayetang! SAJETAN Bo pan tę władzę od nich otrzymał i boi się pan jej zużyć przeciw nim samym ze zbytku uczciwości. Taż to, panie, byłby makiawelizm wyższej sorty, i to w imię najwyższego ideału: całej ludzkości. Czemu czeka pan jako ten głupi Alfons XIII drugi czy Ludwik ów pradawny, aż pana wykurzą gwałtem z tego pałacu i tej katedry? SCURVY smutnie, z ironią Aby wam, Sajetanie, zostawić coś do zrobienia. Gdybym ustąpił dobrowolnie, stracilibyście wasze bohaterskie miejsce w historii świata: bylibyście tak bezrobotni jak wieszczowie i mesjaniści po tak zwanym oficjalnie nieomal prawie "wybuchnięciu Polski". Ludzkości nie ma - są tylko robaki w serze, który jest też kupą robaków. SAJETAN Głupie żarty: niegodne lewego półpaznokcia palca prawej nogi Gnębona Puczymordy. SCURVY spokojnie Jako więźnia nieomal dożywotniego nie mogę już was, Sajetanie, ukarać dodatkowo. Przysługuje wam prawo bezkarnego obrażania mnie, ale chamstwem istotnym, nie w znaczeniu arystokratycznym, jest korzystanie z tego prawa. Bić nie każę - ja tylko tak gadam dla postrachu - jestem humanitarny. SAJETAN zawstydzony Dopraszam się łaski, panie Scurvy! Już nie będę nigdy. SCURVY Niech ta, niech ta - mówcie se dalej. Mówię tak, abyście nie czuli dystansu. SAJETAN Do dzieci i ludzi prostych nigdy nie należy się, jak to mówią, zniżać. Oni się na tym od razu poznają i to ich obraża tylko. SCURVY z pewnym zniecierpliwieniem; patrzy przy tym na zegarek Dobrze, dobrze - mówcie no. SAJETAN Otóż, panie Scurvy, ta chwila jest jedyna, jak to mówią sobie kochankowie w erotycznych powieściach - na szczęście wymarło już to plemię. Nigdy jeszcze twarzą w twarz nie mówili do siebie przedstawiciele dwóch zasadniczych potęg, reprezentujących dwa nurtujące w każdym gatunku prądy: indywiduum i gatunku. To jest rzecz piekielnie zawikłana: bo indywiduum musi wystąpić za gatunek, a czasem za jego kawałek, kiedy czasy przyjdą, że ten kawałek ma właśnie misję reprezentowania całego gatunku, w imię którego musi być zrobiony umszturc - zrozumiano? SCURVY Co za metafizyka historyczna! Ależ, Sajetanie; tę misję - jak powiadacie - będzie miał ten "kawałek gatunku", jak się wyrażacie - któremu materialnie jest źle. A władza pochodzi od totemu - pamiętajcie, że bez władzy nie byłoby ludzkości w dzisiejszym znaczeniu, w której wy byście wasze wolnościowe szpryngle wyprawiać (z szalonym naciskiem) i siebie najistotniej jako indywiduum - to mówię z największym naciskiem - w nich przeżywać mogli. Tu jest punkt istotny, tu hrabiowie mają trochę racji, psia ich mać. Aby zaś działać, trzeba być trochę głupim, takim ciasnym, wicie. Prawdziwie mądry facet działać nie będzie: zapatrzy się we własny pępek i tyla. I tego wama, tych waszych dóbr duchowych, odbierać nie chcę. Ja widzę najtajniejsze podszewki życia i ludzkich dusz. SAJETAN Parszywe, prokuratorskie, w ujemnym znaczeniu mówię - nie ciskaj się pan tak zaraz jak ryba - [znawstwo] w którym znawca wszystkich, a pokąd i siebie, za różnorodne tylko świnie uważa, nie jest znawstwem życia istotnym. A zresztą może jest w tym i racja, ale to jest [jak] z tą płytką zasadą, że nawet altruizm jest egoizmem - tu dotykamy rzeczy zasadniczych, że istnienie bez istnienia indywidualnego i wielości ich jest nie-do-pomyślenia. Ale wróćmy do poprzedniego, mimo że dzisiejsza zidiociała publika rzyga od trochę przydługich i co mądrzejszych rozmówek. Otóż niech pan naprawdę dobrze pomyśli: niech pan wyjdzie pierwszy przed front i zniesie wszelkie bariery narodów, a zapanuje złoty wiek ludzkości: to jest banał; co miała dać kultura narodowa, to dała - po co mamy żyć przywaleni jej gnijącym ścierwem? Po co pytam się? Przecie pan w przyszłość ludzkości, w tej formie właśnie, nie wierzy? SCURVY Sajetanie, Sajetanie! Czyż na to trzeba było kory mózgowej u pewnych jaszczurów w jurze i triasie, aby stworzyć coś tak promiennego i ohydnego zarazem jak rodzaj ludzki? SAJETAN ' Nie wymiguj się od odpowiedzi! Co cię wstrzymuje? Przecież jawnie kłamiesz. Widzę to czysto, powiadam, intuicyjnie: nie jesteś ciasnym fanatykiem nacjonalizmu zaborczego. że tak powiem już ultradelikatnie. SCURVY wymijająco, ale wsiotaki z rozpaczą, cholera Nie macie pojęcia, co za tragedia... SAJETAN On mi tu będzie swymi tragediataliami głowę zawracać! Moja - to jest tragedia prawdziwa! Ja widzę prawdę ostateczną całej ludzkości i przez to, że jom widzem właśnie, moje osobiste życie upływa jak najczarniejszy, kloaczny nieomal koszmarek, gdy wy pławicie się w dziwkach i majonezach. OBAJ CZELADNICY ryczą Haaaa! Haaaaaa!! SCURVY Dziwka w majonezie! Czego też taki biedak nie wymyśli! Muszę spróbować! SAJETAN Odpowiadaj, sturba twoja suka, bo ci ośrodek sumienia sparaliżuję fluidem skupionej we mnie woli milionów. SCURVY Natchniony starzec - rzecz dziś niezmiernie rzadka. SAJETAN Hej, hej, prokuratorze; coś mi się widzi, że niezadługo pożałujecie tych tanich słówek! SCURVY poważnieje i miesza się Sajetanie, czyż nie widzicie, że maskuję przed wami potworną tragedię mego położenia realnego i straszliwą wprost pustkę wewnętrzną? Poza tak zwanym problemem Iriny Wsiewołodowny nie ma we mnie dosłownie nic - wyjedzona skorupka od nigdy niebyłego raka. Witkacy, ten zakopiański zagwazdraniec, chciał mnie namówić na zajmowanie się filozofią - i tego nie mogłem nawet zrobić. Jak ona przestanie się nade mną znęcać, po prostu przestanę istnieć, a żyć będę musiał z przyzwyczajenia... SAJETAN I żreć te wąparsje w sosach nieomal astralnych, gdy my tu łapiemy sześć wszy na minutę, nie śpimy wcale od ciągłego swędzenia, w zimie marzniemy, a w lecie dusimy się od upału w smrodzie nieomal transcendentalnym i stałym wszechstronnym rozdrażnieniu wszystkich zmysłów, dochodzącym do szału, w nienawiści, zawiści i zazdrości w potęgach wprost niewyrażalnych słowami, a tylko pchnięciem... Robi gest. SCURVY Dosyć o tym, bo ja się uduszę w sobie jak młoda kaczka - bo ja wiem, co mówię - jestem ŕ bout de mes forces vitales. Chcesz wiedzieć, wole jeden, czemu nie mogę ustąpić? - Właśnie dlatego, że muszę jeść to, co muszę i co mnie nauczono; że muszę się porządnie umyć, zmanikiurować, spać miękko i nie śmierdzieć jak wy; pójść do teatru i mieć dobrą dziwkę jako antydot przeciw tej perle wszystkich piekieł świata, tej... (wygraża obiema pięściami na prawo, a potem na lewo) Nawet moja władza i tortury zgnieść jej nie mogą, bo ona to lubi, to właśnie lubi, ścierwa jej sturbiasta wlań, i ja, nie doznając niczego sam - bo gwałtem się brzydzę, jak kapral karaluchem - wszystkim, co zrobić mogę, tylko jej jeszcze większą rozkosz dam... Prawie barytonem śpiewa od "tylko" począwszy. SAJETAN Oto są istotne problemy, naprawdę istotne problemy rządzących nami ludzi. To jest potworność, na którą słów brak dosłownie. Cała działalność takiego pana pozornie jest tylko dla państwa, idei, ludzkości -naprawdę chodzi o te "godziny pozabiurowe" - mówię to w cudzysłowie - gdy się objawia człowiek sam dla siebie... SCURVY Milcz - nie pojmujesz potwornego konfliktu przeciwnych potęg w mym wnętrzu. Ja kłamię z całą świadomością jako minister, ja wieszam bez przekonania, aby żreć te wąparsje, te mątwy tak smaczne diabelnie z Zatoki Meksykańskiej - tak: muszę kłamać i powiem ci, że dziś 98% - obliczenie Głównego Urzędu Statystycznego - bo statystyka wszystkim jest dziś i w fizyce, i co najważniejsze w metafizyce monadologicznej z jej prymatem materii żywej - otóż 98% tej całej naszej bandy robi to samo bez przekonania, tylko dla utrzymania resztek ginącej klasy - jakich indywiduów, chcesz wiedzieć? - zwykłych żuiserów pod maską jakichś idei, mniej lub więcej kłamliwych. Ludzie teraz to tylko wy - to każdy wie. A dlatego tylko, żeście po tamtej stronie; jak przejdziecie tę linijkę, będziecie tacy sami jak my. SAJETAN z emfazą Nigdy - przenigdy! (Scurvy śmieje się ironicznie.) My stworzymy bezkompromisową ludzkość. Sowiecka Rosja to tylko bohaterska próbka - dobra i taka, jako wysepka we wrogim oceanie. Ale my stworzymy od razu taką ludzkość, jaką będzie aż po zgaśniecie słońca, aż po zagwazdrany koniec naszych gadów na zamarzłej ziemiczce naszej kochanej i świętej. SCURVY Zawsze musi coś takiego niesmacznego kropnąć: taktu się hołota nie nauczy nigdy i poczucia miary, (krzyczy) Do pisuaru z nim! Wywlekają I Czeladnika do pisuaru. SAJETAN A ty miarę masz, jak myślisz o niej? - ty świniarzu?! Prokurator żachnął się i zżymnął. SCURVY Żachnąłem się, zżymnąłem się i lepiej mi od razu jest. (dzwoni w ręczny dzwonek; wpada straż z dwóch stron za balaskami) Dawać mi tu tę Irinę Tmutarakańską na konfrontację! Czemu tak mówię - nie wiem. To nie dowcip - to dziwna surrealistyczna konieczność w dowolności. SAJETAN Czym się zajmuje ten potwór? Jakimiś subtelnościami zupełnych kretynizmów - oto ich tak zwane życie intelektualne, po obowiązkowej gnębicielskiej pracy po biurach i buduarach. SCURVY Nie rozumiecie całego uroku znawstwa czegokolwiek bądź u bezpłodnych impotentów takich jak ja - to są otchłanie rozkoszy usprawiedliwienia swego bytu - takie dziamdzianie się w sobie... SAJETAN A dałbyś pan już spokój - Bóg z tobą, panie Scurvy. Boże, Boże - mówię to machinalnie. Ta pustka tych dni! Czym ją zapełnić zdołam?! Rozmowa z tym wcielonym kłamem (wskazuje na prokuratora) zdawała mi się rajem wobec samotności i przymusowego celkowego bezczynu. O, względności wszystkiego! Obym się nie zmienił tak, abym siebie poznać już nie mógł! Kim będę za trzy dni, za dwa tygodnie, za trzy lata... lata, lata... Pada na kolana i płacze. Stróżowie wprowadzają Księżnę do kompartymentu na prawo, rzucają koło zydli i wychodzą. Księżna w ubranku aresztanckim wygląda uroczo, jak młoda gimnazjalistka. SCURVY zimno Proszę pracować. (Księżna, milcząc głucho, zabiera się do robienia butów bardzo niedołężnie, z upiorną wprost niechęcią.) No, no - bez tych płaczów i spazmów - proszę nie przerywać. Rozmowa była ciekawa - to fakt. Strażnicy wrzucają I Czeladnika. KSIĘŻNA Wprost upiornie nie chce mi się butów szyć, a rozkosz czuję mimo to. Wszystko zmienia się u mnie w rozkosz. Taka już jestem dziwna, (dumnym tonem) Pan zawsze tylko wszystko "tego" dla czystej dialektyki. Dla pana odpowiedniki pojęć to furda, jak mówią Polacy. Pana tylko obchodzą związki pojęć między sobą. Płacze. SCURVY Na przykład związek pojęcia pani ciała, czyli ściślej: rozciągłości samej dla siebie, z pojęciem takiej że rozciągłości mojej - hi, hi, cha, cha! (śmieje się histerycznie, trochę łka i mówi do Sajetana, który przestał właśnie płakać - a więc była chwila, że płakali wszyscy troje - nawet Czeladnicy też podchlipywali) Mnie w tym wszystkim, co wy mówicie, peszy to, że wy otwarcie robicie to tylko i jedynie dla brzucha - och, co za banał! My mamy idee. SAJETAN Rzygam, już tą rozmową pospolitą, jak myśli kaprawego kaprala na Capri - ten dowcip bez dowcipu wyraża bezpośrednio ohydę tego stanu. Macie idee, boście nażarci - macie czas. KSIĘŻNA robiąc buciki Tak - o tak - o tak... SCURVY Płaski jak soliter materializm wasz przeraża mnie. Co będzie dalej, dalej, dalej... I zazroszczę wam do obłędu możliwości mówienia prawdy i, co ważniejsza, odczuwania jej bezpośrednio. Ta ludzkość, zjadająca sama siebie od ogona zaczynając, przeraża mnie jako widmo przyszłości. SAJETAN Ty sam, koteczku, bronisz tylko i jedynie twego i tobie podobnych brzucha i brzuchów - po prostu boli mnie ten banał jak rozpalone żelazo w kiszce odchodowej. My, gdy zdobędziemy brzuch, stworzymy wtedy nowe życie - czy to głęboka wiara, czy frazes bez pokrycia? Cofnięcie kultury bez tracenia wysokości duchowej - oto nasza idea. A zacząć można zwaliwszy nacjonalne rogatki i słupki. SCURVY W to nie wierzę - wybaczcie, Sajetanie, jakkolwiek być może, że to sam przed chwilą mówiłem. Ale... (po namyśle) Tak, ja się przyznaję: my nie możemy się tylko wyrzec dobrowolnie standardu naszego życia - to jest najtrudniejsza rzecz. To zrobiło paru świętych, ale nie wie dokładnie nikt, jaką im to dało rozkosz piekielną w innym wymiarze. SAJETAN Kompensata być musi. Ale ilu świętych znowu cierpiało nieludzko do końca życia przez ambicję, honor i ciśnienie organizacji... SCURVY Czekajcie - pozwólcie mi myśleć - jak mówił Emil Breiter kiedyś: gdyby nikt nie dążył do wyższego standardu, nie byłoby nic: żadnej kultury, nauki, sztuki - komunistyczny, totemiczny klan pierwotny trwałby bez "potlaczu", tej śmiesznej rywalizacji, jako początku władzy... SAJETAN Wiem: złowić sześćset ryb, gdy przeciwnik tylko trzysta, i na przykład dwieście wrzucić na powrót do morza... SCURVY Mądrzyście, Sajetanie, bo mądrzy. Otóż trwałby ten klan aż do zgaśnięcia słońca i co? - Bezforemny, astrukturalny, bez możności przezwyciężenia siebie w wyższych regionach form bytowania społecznego. Ale mój codzienny dzionek, który wydarłem ja, mały prowincjonalny burżujek, z nicości wprost, przez naukę prawa, przez długie lata prawomocnego mordowania zbrodniarzy, przez potworne wprost obkuwanie się wszystkim w wolnych chwilach mych cudnych, należy tylko do mnie i nie oddam go dobrowolnie nigdy. Ale z drugiej strony nie wierzę już w to nowe życie, które stworzyć macie wy - oto moja tragedia jak na patelni. SAJETAN Pluję na nią, gwazdram! Bezkresne są możliwości, jeśli spadną bariery między narodami. Myśli, które powstaną wtedy, nie dadzą się obliczyć dziś z naszą znajomością historii praw i nędznym bałaganem naszych pojęć. SCURVY Nie lubię, jak się puszczacie na spekulacje powyżej waszej intelektualnej pojemności. Nie macie odpowiednich pojęć, aby to wyrazić. Ja aparat pojęciowy mam - aby kłamać. Tej tragedii nie pojmuje nikt! To aż dziwne chwilami jest. SAJETAN Tragedia zaczyna się tam, gdzie boli we wątpiach. Te myśli nie dochodzą ci, prokuratorze, do nerwu błędnego - to tylko kora mózgowa cierpi bezboleśnie, wspaniale, ścierwa jej mać. To je dla nas, z naszego punktu widzenia, czysta zabawa, ino te twoje tragedie - to rozkosz: położyć się wieczorem po dziwkach i wąparsjach w łóżeczku, poczytać se, pomyśleć o takich bzdurach i zasnąć, ciesząc się, że jest się takim interesującym panem dla jakiejś lafiryndy zafądzianej. O, gdybym ja się mógł taką tragedią zabawić! Boże - cóż to byłoby za nieludzkie szczęście! Co za szczęście - o, żeby mi te flaki choć na chwilę przestały boleć za siebie i za ludzkość całą - o, hej! Skręca się cały. Księżna z lubością się śmieje. SCURVY do Księżnej Nie śmiej się, małpo, z taką lubością, bo pęknę, (z naciskiem do Sajetana) Otóż to trzeba by udowodnić, że one za ludzkość całą was bolą. Może takich wypadków w ogóle nie ma? (Ciężkie milczenie trwa bardzo długo; mówi Scurvy na tle ciszy, w której słychać dalekie tango w radiu.) To dancing w hotelu "Savoy" w Londynie. Tam się bawią naprawdę. Pozwólcie mi wyjść na chwilę - ja też jestem człowiekiem. Wybiega na lewo. SAJETAN Taki to syćko se wej zrobi, kie zechce - a my nawet... KSIĘŻNA Cicho - nie śmieszcie mnie. Zupełnie łaskoczecie mi mózg waszymi pomysłami. SAJETAN rozczulony nagle O gołąbeczko moja! Ty nie wiesz, jak szczęśliwą jesteś, że pracować możesz! Jak się nam rwą do pracy te gicale i paluchy śmierdzące, jak się syćko w nas do tej jedynej pocieszycielki wypina, jaze do pęknięcia. A tu nic. Patrz w szarą, chropawą do tego ścianę, wariuj, ile chcesz. Myśli łażą jak pluskwy do łóżka. I puchną te bolące wątpia z nudy tak strasznej, jak góra Gauryzankar jaki, a śmierdzącej jak Cloaca Maxima, jak Mount Excrement z powieści fantastycznej pisarza Buldoga Myrke - z nudy, która boli, jak wrzód, jak karbunkuł - znowu, psiachyl, słów mi brak, a gadać się chce jak czego innego. E - co tu gadać; i tak nikt tego nie zrozumie. Już mi nawet zabrakło samej przedsłownej mazi. I po co tu co wyrażać? Po co ryczeć i łkać, po co flaki pruć, po prostu i na wspak? Po co? po co? po co? To okropne słowo "po co?". To wcielenie najboleśniejszej nicości - a więc po co? Kiedy pracy ni ma i nic z tego być nie może. (pełznie do kraty; do Księżnej) Jasna pani: ukochana, jedyna moja pieszczotko, kółeczko transcendentalna, metampsychiczne cielątko boże, bogoziemne a tak przyjemne, zmyślne i pojętne jak myszka jaka czy co - ty nie wiesz, jak szczęśliwą jesteś, że pracę masz! - to jedyne usprawiedliwienie stworu żywego w jego nędzy ograniczeń wszelakich, od czaso-przestrzennych począwszy. KSIĘŻNA Umetafizycznienie pracy jest przejściowym okresem tej kwestii. Wielcy panowie egipscy tego nie potrzebowali, jak również nie będą potrzebować ludzie przyszłości. Ten wyje o pracę, która mnie wprost w dwójnasób, i duchowo, i fizycznie, łamie. Oto jest względność wszystkiego - to wpływ tego Einsteina - ja dawno już... I CZELADNIK A dyć to je wstyd, psiokrew zapowietrzona! To je inteligencka trajdocha! Taż ja to wiem już, że teoria względności w fizyce nic nie ma do czynienia ze względnością etyki i estetyki, i dialektyki, i tak dalej! -tamda-lamda, tramda-lambda! Nie bedem gadał - rzygać się od tej gadaniny ino chce. Hej, hej! - Sajetanie - nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy - takośmy ta se wtedy gadali - a tera co? Ileśmy tych niepotrzebności nagadali, a pracę nam dali obejrzeć z takiej strony, że nikiej landryga podmiejska w niedzielę ponętną nam się stała. Takie dałem porównanie, bo na te prawdziwie ładne panny ze świata to ja nawet nie reaguję, wicie, płciowo zupełnie - za ładne są, suka ich rwań zachlebiona - za ładne i za niedostępne! (powtarza z rozpaczą) I na równi mi się chce buty szyć, jak dziwek prostych, ordynarnych! (obłędnie spokojnie) Dajcie pracy, bo będzie źle! (z okropną rezygnacją) Ale co to kogo obchodzi? To mówię z okropną wprost rezygnacją, dla nikogo dziś niepojętą. SCURVY śpiewa za sceną Znudziły mi się wszystkie famdiumondy I zwykłych dziwek mi się wprost potwornie chce. Chciałbym mieć nowe całkiem dziś oglądy, A potem zrobić coś takiego bardzo "fe"! Księżna nasłuchuje bardzo uważnie. II CZELADNIK do I [Czeladnika] Nie będziesz do społeczeństwa jak do matki mówił i się do niego modlił, bo cię nie zrozumi i jeszcze ci w pyzdry kopniaka za te umizgi dziecięce da - hej! SAJETAN O, nie mówcie tego "hej" - nie używajcie go, na Boga! Nie przypominajcie mi tych czasów na zawsze minionych! - "o, ma mignonne" - bo mi się wątpia drą z żałości tak plugawej i nijak nieestetycznej, że wstyd mi okropnie i wstręt taki do siebie mam, jakbym był żywym karaluchem we własnej gębie. Hej, hej! Na katedrę wbiega Scurvy i dziwnie się zapina jakoś (marynarkę i tego) i zabiera ręce. Księżna obserwuje go bardzo badawczo - ostentacyjnie nieomal. SCURVY Zimno, psiakrew, siarczyste we wszystkich ubikacjach tutejszych - mrozik bierze. Będą mi dziś smakować po tym wszystkim smażone meksykańskie mątewki. (Tango z oddali.) A przedtem pójdę na ślizgawkę przy muzyczce, (wącha w przestrzeń) Potworny smród - to dusze ich gniją w bezczynności ohydnej, rozkładającej ich w zdechłą marmoladę. KSIĘŻNA zabierając się do pracy To jest sadyzm - to moja sfera i tereny. SCURVY histerycznie A, już nudzi mnie to, do wszystkich diabłów! Jak będziecie tacy, każę was wszystkich powywieszać bez sądu! Od czego mam władzę? A? To by był wyczyn sportowy pierwszej klasy. O władzo - jakżeż otchłanne - tak, otchłanne i wonne są twoje pokusy. KSIĘŻNA przestaje szyć buty Wiesz, Scurvy, Scurviątko ,biedne i niedojdowate: zaczynasz mi się teraz dopiero podobać. Ja muszę przejść przez wszystko w życiu, poznać najgorsze, zapluskwione nory duszy i krystaliczne szczyty niedosiężne w księżycowe noce bez dna... SCURVY Co za styl sobaczy - taż to skandal... KSIĘŻNA nie pesząc się bynajmniej Jako prawdziwej arystokratki niczym mnie speszyć nie można - to nasza wspaniała właściwość. Otóż, muszę przez ciebie przejść, bo życie moje inaczej będzie niezupełne. A potem, gdy ty, wsadzony przez nich, (wskazuje na szewców butem, który trzyma w lewej ręce) będziesz w loszku gnić konając z żądzy za mną - tak, za mną: żądza za kimś, właśnie o to chodzi - za dużym piwem i tartinkami u Langrodiego, ja oddam się Sajetanowi na szczytach jego władzy, a potem tym cudnym chłopakom śmierdzącym - tym, tym szewskim zagwazdrańcom nie z tego świata - hej, o hej! I wtedy będę wreszcie, ach, szczęśliwa, gdy ty byś oddał życie za rąbek sukni mej i za pół litra żywieckiego piwa. SCURVY zmartwiały z żądzy Zmartwiałem wprost z piekielnej żądzy połączonej z ohydnym niesmakiem. Jestem faktycznie jak pełna szklanka: boję się ruszyć, aby się nie wylała. Oczy mi na łeb wyłażą. Wszystko mi puchnie jak sałata, a mózg mój jest jak wata umoczoną w ropie zaświatowych ran. O, pokuso niedosiężna w swej dzikości bez dna! Pierwsze bezprawie w imię prawomocnej władzy, (nagle ryczy) Wychodź z więzienia, małpo metafizyczna! Co będzie, to będzie: użyję raz, choćbym z żalu potem skonać miał jak zbrodniarze hodowani przez księcia des Esseintes u Huysmansa! KSIĘŻNA My mówimy jak zwykli ludzie, nie oślepieni ideami ideowcy. Zwykły człowiek nie zniży dobrowolnie standardu życia, chyba że mu się da porządnie w pysk. I ty też, Scurviątko moje biedne. Ja nie mówię nawet o ideowej stronie rzeczy, tylko o tym mięsnym, bebechowym, rozbestwionym, rozłaskotanym podłożu, na którym wasza osobowość pnie się jak jadowita kobra w dżungli. SCURVY U was, kobiet, to jest inaczej... KSIĘŻNA Istnienie jest potworne, zrozum to. Tylko fikcje małego wycinka społecznego bytu naszego gatunku stworzyły fikcję sensu całości bytu. Wszystko polega na wyżeraniu się gatunków. Równowaga walczących mikrobów umożliwia nam istnienie - gdyby nie ta walka, jeden gatunek pokryłby w kilka dni sobą - o ile miałby co żreć - skorupę ziemską warstwą na sześćdziesiąt kilometrów grubą. SCURVY Ach, jaka ona mądra jednak jest! To podnieca mnie do szału. Chodź do mnie taka, jak jesteś: nie umyta, przepojona więziennym nastrojem i zapachem. Księżna wstaje, rzuca but z hałasem i stoi dziwnie jakoś zamyślona. KSIĘŻNA Tak jakoś się dziwnie zamyśliłam - po kobiecemu - ja nie myślę mózgiem - o nie, bynajmniej. To myśli we mnie mój potwór. Może jednak nie oddam ci się wcale, Robercie - tak będzie lepiej: potworniej, a dla mnie przyjemniej nawet. SCURVY O, nie! - Teraz nie możesz już! (zrzuca purpurową togę) Teraz wściekłbym się. Biegnie do kraty i gorączkowo otwiera drzwi z klucza. SAJETAN I to takimi rzeczami, i takimi problemami zajmuje się ta banda - eine ganz konzeptionslose Bande - gdy bez pracy my konamy jak ścierwa. Techniczni wykonawcy nie istniejących myślątek - ot co! Nawet kobiet mi się nie chce z tej czystej żądzy sfabrykowania czegokolwiek bądź CZELADNICY chórem l nam też! I nam! I CZELADNIK Problem maszyny zostawiliśmy chwilowo na boku: maszyna jest zbyt zban*lizowana - wiadomo wszystko - dorżnęli ją zaś futuryści - brrrrr... zimno się robi na sam dźwięk słowa "obrabiarka" II CZELADNIK Maszyna to tylko przedłużenie rąk - zrobiła się, wicie, taka akromegalia - trzeba ciąć. Część maszyn będzie zresztą zniszczona w naszej koncepcji cofnięcia kultury. Wynalazcy będą karani śmiercią w torturach. SAJETAN olśniony nagle nową ideą Jestem wprost olśniony nową ideą od środka! Hej, chłopcy: rozwalmy te nędzne, dziecinne balaski i pracujmy wraz natychmiast jak diabły. Bierwa się! Dumping ręczno-butowy! Tera jabo nigdy! Hej! Hej! I CZELADNIK Ale co będzie dalej? SAJETAN Choćby na pięć minut użyjemy za dziesięciu, nim nas skują i zmasakrują. Życie jest jedno - nie myśleć nic. Gwałt pracowników nad pracą - o, hej!! CZELADNICY A walmy! Abo - abo! Sturba wasza suka! Niech ta! Co nam tam! He, he! I tym podobne wykrzykniki. Rzucają się wszyscy trzej, "w mig" rozwalają balaski i ciskają się jak głodne bestie na zydle, narządka szewskie, zwoje skór i buty. Zaczynają gorączkowo, zaciekle pracować. Tymczasem Scurvy narzuca swą czerwoną togę na więzienny strój Księżnej - w którym ona wyjątkowo ponętnie wygląda - i stoją zgrupowani na katedrze. On trzyma ją w objęciach. Mizdrzą się. SCURVY z czułością Ty mój mały prokuratorze: zacałuję cię dziś na śmierć. KSIĘŻNA na tle sapania szewców Ohydny musisz być w erotyzmie, sądząc po tym dowcipku. Przynajmniej milcz - lubię, gdy to się odbywa jako milcząca, ponura ceremonia upodlenia samca w absolutnej ciszy - wtedy wsłuchuję się w wieczność. SAJETAN sapiąc Tu - dawaj dratwę - bij - tu ją tak... I CZELADNIK sapiąc Macie - tu prędzej - hej, kołek - daj skórkę... II CZELADNIK sapiąc Przyklapnąć toto - o tak - zaklep - szyj - prać - gwazdrać - gwajdlić... Coś zaczyna być wariackiego w ich pracy... SCURVY z naciskiem Patrz, kochanie, za gorączkowo pracują. W tym jest coś strasznego. Mówię to z prawdziwym naciskiem, po prostu podkreślam to. To nowa epoka jakaś się zaczyna czy co, u diabła starego?! KSIĘŻNA Cicho - patrzmy - to straszne! Ja tylko co byłam w tym świecie. Tyś mnie uwolnił, kochany! SAJETAN odwracając ku nim głowę, z ironią Za gorączkowo pracują! Abezjańska róża! Tyś nigdy tego nie rozumiał. Praca! (w natchnieniu dzikim wali młotem; tamci wyrywają sobie wszystko; leci im to z rąk; jęczą głucho w zapale) O, praco, praco! - Za ciebie, ale tobie nie zapłacą! Precz z tym! To te głupie prorocze wierszydła! Ja jestem realista. Dawaj - masz go - gwóźdź. O, gwoździu, dziwny gościu podbutowy - któż twoją dziwność oceni? Dziwność pracy! Czyż jest wyższa marka dziwności? - Wziąwszy pod uwagę ohydną pospolitość tej ostatniej - to jest pracy. Kuj! Wal! Ręce się palą - flaków nie starczy - rżnij, smaruj i pal - potem się chwal, póki nie wbiją na pal. Ciągle te sobacze wieszcze rymy - psiakrew! II CZELADNIK Tu - podbijaj - pier go - wal - zakrzyw. Tu but! O, buty buty - jakieście piknę! Zabucione światy! Cały świat zabucim - zapracujem, zagwazdrzem - wszystko jedno. Więzienie, nie więzienie - pracy nikt się nie oprze. Praca to cud najwyższy, to metafizyczna jedność wielości światów - to absolut! Zapracujem się na śmierć, aż do żywota wiecznego - może! Kto to wie, co w takiej pracy, jak nasza, na dnie jest! I CZELADNIK Wszystko we mnie dygoce, jak w jakiej turbinie na milion koni i klaczy parowych. Dziwek nie trza, piwa nie trza - nie trza radia, kina i pajęczarzy umysłu wszelakich! Praca sama w sobie - oto jest cel najwyższy - Arbeit an und für sich! Bierz, wal, dratwę wlecz - kłuj! Buty, buty - powstają, wyłaniają się z nicości butowego prabytu, z wiecznej czystej idei buta, tkwiącej w otchłani idealnej, pustej, jak sto milionów stodół. Kuj, kuj - okute buty nie drą się - to jest prawda, i to absolutna. Tyle jest prawd, ile butów, i tyle pojęć buta, ile wynosi liczność alef jeden! Boże - daj tylko tak do końca. Dziwek nie trza - Arbeit an sich - to w serce jakby sztych. Piwa nie trza - niech nikt mi mózgu już nie przewietrza. Szczęścia idzie z flaków własnych tajny nurt - idzie furt. Ręczna buciornia wali jak piekło, co wszystko już z nas wywlekło - a nie nastarczy butów dla całego świata na hurt - nędzny wiersz - ale nie o to chodzi: but się rodzi, but się rodzi!! SCURVY Wisz go! - stworzyli nową metafizykę. Irenko, to niebezpieczna bomba - to pocisk nowej marki z nie istniejących zaświatów. Ja, Irenko, ja się pierwszy raz w życiu boję. Może to naprawdę "święci się" - mówię to w cudzysłowie - nowa epoka - tak: święci się - "święć się, święć się, wieku młody" - tak pisano dawniej. Ogłupiały zupełnie. KSIĘŻNA Ja się nasycam cudownie ich złudną radością w męce najwyższej - w ich męce, nie mojej - tym ich bezprzykładnym dureństwem - sycę się jak niedźwiedź leśny miodem. My, dwa mózgi w istocie zbrodnicze, złączone płciowym uściskiem, bez pośrednictwa innych przyrządów... SCURVY Ale tak nie będzie, tylko tak nie będzie? Co - nie będzie? Będzie wszystko? Powiedz, że tak, powiedz, że tak, bo umrę. KSIĘŻNA Może dziś poznasz całą moją nicość - może... Tamci ciągle mruczą i sapią, pracując bez wytchnienia. SCURVY Patrz - coraz dziczej pracują. Tu spełnia się nareszcie coś naprawdę strasznego, czego nie przewidzieli żadni ekonomiści świata. Patrz, kochanie moje: ja umrę, dziś już nie chcę nic poza tobą. KSIĘŻNA To tak się mówi - dopiero dziś zaczniesz żyć naprawdę. Ale co kogo to obchodzi? Czuję małość wszystkiego. Ach - gdyby tak wypełnić sobą świat i zdechnąć choćby pod płotem zaraz potem. SCURVY Artystyczne problemy - precz z tym parszywym nienasyceniem formą i treścią. Patrz: dzika, a raczej udziczona praca wydzielona jako czysty instynkt pierwotny, jak instynkt żarcia i płodzenia. Uciekajmy stąd, bo ja oszaleję po prostu. KSIĘŻNA Patrz w moje oczy. SCURVY jak do dziecka Ależ kochanie, trzeba wstrzymać tę nawałę pracy za jaką bądź cenę, bo to jest naprawdę niesamowite i oni naprawdę - jeśli ta psychoza się rozprzestrzeni - rozwalą świat i zniszczą wszelkie sztuczne zastawki i spod zgniłego ścierwa idei-nowotworów wyciągną biedną, skarlałą ludzkość, na pośmiewisko małp, świń, lemurów i gadów - nie zdegenerowanych gatunków naszych przodków. KSIĘŻNA Po co gadasz, do cholery ciężkiej? SCURVY Biedaczką, biedaczką straszną jest ludzkość!. Myśmy się ponad nią wyeliminowali na tę jedną sekundę wyższej świadomości naszej osobowej nędzy i bezcenności naszych uczuć i w tej jednej niepowrotnej chwili musisz jedność stanowić ze mną, kan*lio!! (Całuje Księżnę i gwiżdże na palcach; wpadają te same Pachołki Gnębona Puczymordy, co w akcie I; syn Sajetana na czele.) Brać ich! Rozdzielić po leniwniach! Nie dać im robić nic! ani mru-mru - bo to najgorsze, nieznane niebezpieczeństwo ludzkości. Arbeit an sich - to kołek pośród szprych. Żadnych narzędzi! - rozumiecie - choćby zawyli się na śmierć. Pachołki rzucają się na szewców. Straszliwa walka, w której Pachołcy, zarażeni, zaczynają też pracować: po prostu "uszewczają się". Sajetan pada w objęcia syna i pracują razem. SCURVY Patrz, pieszczotko - to okropne. Uszewczyli się. Moja gwardia nie istnieje. To się wyleje na miasto i wtedy caput. KSIĘŻNA Zupełnie zapomniałeś o mnie... SCURVY Sam Gnębon Puczymorda nie pomoże - jego pachołki wciągnięte w to jak w tryby jakiejś piekielnej maszyny... On sam zapracuje się na śmierć, podpisując bumag nieskończone zwoje. KSIĘŻNA Ale to wspaniałe tło dla tej naszej pierwszej i ostatniej nocy! - naszej - moje biedne Scurviątko! Di doman non c'e certezza! Jutro już może będę już "ichnia" - mówię to w cudzysłowie, a ty w loszku będziesz gnił - taki biedny, zgnojony zgniłek. Ale z tą właśnie myślą w środku, z tym poczuciem ostatniościo-razowości, będziesz dziś dość szalony, aby mnie rozpalić jako gwiazdę najpierwszej wielkości na całym samiczym firmamencie podziemnych światów wielkiego Cielska Bytu. SCURVY Potwornie wpadłem. Tamci bełkocą, oczywiście w pauzach, gdy nikt nie mówi. SZEWCY I PACHOŁKI Wal, szyj, kłuj, sturba jego suka; but sam w sobie! SAJETAN But jako absolut! (z nieprawidłowym akcentem na ostatnią zgłoskę) Czy rozumiecie tej chwili cud? To wielki symbol jest but - przekory wszelkich złud! SCURVY do Księżnej To bycze - to nie jest wcale tak głupie, ten cały symbolizm, wiesz? I wiem, że ginę, ale się przed tobą nie cofnę. Chyba że mógłbym cię zaraz - o tu, w tej chwili - zabić. A taka szkoda by była, taka szkoda - tego ciałka, tych oczu, tych nóżek - i tych chwil nieprawdopodobnych. KSIĘŻNA Chodź więc - sturba twoja suka. Takim chciałam cię mieć, na tle tego piekła pracy samej w sobie. Skąd, u cholery, czerwony blask? Czerwony blask rzeczywiście zalewa scenę. Scuryy i Księżna wybiegają na prawo. Praca wre jak szalona.