Almost Famous, kurwo [Zwrotka 1: Bonson] Naćpany amfą bierze starych auto I wali w miasto z dwoma łbami, co ich w kieszeń parzy banknot Plan jest taki sam wciąż, ostatni gasi światło Nieważna cena, byle rozpiąć stanik larwom Speluna, gdzie browar to szczyna, ona to zdzira Dostał co chciał i poszedł każdy, co se wpadł podymać Nie ma jak rodzina, piździ typ, co pcha pod dywan To, że jego babę jego dotyk parzy jak pokrzywa Twarz pokryta setką blizn, nos jak, kurwa, ziemniak Śmierdzącym oddechem sapie, że się córka spełnia Bójka pewna, kilku karków, obok stół, frajernia Jedna iskra, but na zębach, spoko, chuj tam, wers mam Ja za barem to tak szczerze już Wam nie zazdroszczę Uśmiecham się zalotnie, kiedy szczam do kega z browcem Banda pojebów, co im życie poszło nie za dobrze I za ten bełkot to najchętniej bym Was jebał prądem [Zwrotka 2: LaikIke1] Wchodzę jak zwykle i witam się z barmanem I zanim wiem, co chcę, jakiś typ chce mieć przejebane Ignoruję to, bo myślę, co miał w bani Jerofiej** Jak mówili, że ma raka i zrobią dziurę w ciele Biorę lufę i patrzę, co da mi kraft Zapytałbym barmana, ale ma na głowie rap Jestem sam, i znowu trąca mnie ten pedał I mówię, żeby przeprosił, Ty, no Ty byś nie powiedział? Widzę dziecko głupich starych, rasa biała, wzrost jak mój Waga - nie do przytulania, ale stójka - luz Odpowiadam na bluzgi, tak jak mogę najgrzeczniej I pozwalam mu odpłynąć, bo chcę wiedzieć, z kim jest jeszcze Siedem osób, druga lufa, drugi kufel I jak do trzech razy sztuka, to właśnie dostałem mukę Spoko, idę wylać się spokojnym krokiem Szczam i biorę z pisuaru ten zapachowy korek Oczywiście otwierają się drzwi I wpada ten spod baru, myśli że będzie się bić Po pierwsze - musisz wiedzieć, że przyjemność kosztuje Tak jak Ciebie będzie ta kuracja z odtruciem Wpierdalam Ci oszczaną chemię, rozkazuję połknąć Wiesz, że się udusisz, jak nie pójdziesz za prośbą Odchylam Ci ten pusty łeb, żebyś mógł to przełknąć I masz jakiś kwadrans zanim zacznie się piekło Jak będziesz chciał wyrzygać, to walczysz z czasem A kwas żołądkowy udowadnia, że jest kwasem Naciskam na tętnicę i wlokę Cię do kibla Jeszcze sześciu, to będzie serio dobra bibka Wychodzę z klopa i biorę całą butlę Barman wie, ma udziały w lokalnej pogrzebówce Podchodzę do gromadki, stawiam flachę i pytam "Czy jedzie coś z naprzeciwka, co nie pozwala posypać?" Nie widzą, nie słyszą, siadam, polewam po setce Rozpierdala mnie synonimiczność materii tych określeń Wznoszę toast za ich kumpla, myślą że to żarty, piją ze mną (tic, tic, tic, tic...) Za niego, żyję tą chwilą Jesteśmy tutaj sami, oprócz kilku mord zza rogu I się znamy, bo od lat popełniamy mord na zdrowiu I na kilku, kurwa, lapsach, którzy weszli w naszą przestrzeń Bardzo lubimy wstawać, jak słyszymy Kasabian (... cloak and dagger in a...) I pierścień pięciu chłopów stoi za chłopcami skądś Jestem ostatnim elementem, łamię knykcie i dołączam Słysząc znów próby próśb na podstawie potomstwa Nie rozumiesz, że ja nie chcę żebyś żył Twoje dzieci mają Twoje geny, to ten sam syf [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]