[Verse 1: Łona] Sprawdź, to jest piękny wieczór, zima w mieście Gdzie tak łatwo jest się natknąć na pielgrzyma Czy na nas, bo w czynach jasność A my zagraliśmy koncert i ruszamy wreszcie na śródmieście W oddali widać klasztor, skłonni Jesteśmy jednak bardziej ku jakiejś gastronomii Bo głód nas pędzi na czczo My bladzi jak płótna, bo nie widać żarcia nawet obiektywnie patrząc Pytamy ludzi, czy jest wiadome im Gdzie można coś zjeść albo chociaż w którą stronę iść Pierwszy tubylec chce pomóc, ma ambicje Lecz nic z tego, bo promile mu niweczą dykcję Reszta chyba jakieś miejsce zna, bo Wszyscy mówią idźcie prosto i skręcie w prawo Idziemy tam i, że się tak wyrażę, "do diaska" Bo o "ja pierdolę" trudno, kiedy to, co widzę mnie przerasta I wierzę z trudem. To wszystko stoi Jedna koło drugiej, jakieś siedem budek typu Bistro Granicząca z absurdem jednorodność: Frytki, hamburger, zapiekanka, hot-dog À propos frytek: kpisz z nich? Nie kpij. Klękaj! Tutaj frytka to prawdziwa broń w krwawej wojnie o klienta Której żołnierzom dumping przyrzekł przepaść Bo frytki stoją tutaj grubo niżej zeta Nawet troszkę więcej. Wyrżną się, wyśle im przez pocztę wieńce Ale zaraz, jedna z budek zdaje się być odszczepieńcem Przecieram oczy ze zdziwienia Ale na pewno widzę napis który głosi - frytek nie ma Pytam: "Czemu nie ma, co to za sztuczka?!" Babka patrzy na mnie jak filozof na ucznia I odpowiada równie filozoficznym zdaniem: "Nie można mieć wszystkiego, drogi Panie" [Break] [Verse 2: Smarki] To był piękny wieczór, choć nie pamiętam okazji I w ogóle mało pamiętam i tego piękna w wyobraźni szukam Wiem, że była ze mną ziomków trupa W lokalu, gdzie dziewczyny chcą pierścionków z Kruka DJ gra z iPoda, bo to "DJ Jem Piguły" A goście napinają muskuły, kiedy lecą "Kanikuły" Słyszę: "nie musimy tu być, są przecież inne kluby" Więc poszliśmy, stając na krzyżówce ulic Tu stali pijani, siebie pytali, że dokąd iść mamy Stali pijani, dywagowali, był problem z kierunkami I w sumie to chciałem im pomóc rozkminić zagadkę Ale miałem tyle myśli, ile metro ma linii w Wawce Także olałem frakcję czy iść na prawo, czy lewo Bo w głowie miałem jedno - którędy za potrzebą Drogie panie, przepraszam, że tak prosto z mostu To nie eleganckie, chciało mi się lać po prostu Wypatrzyłem obok kiosku miejscówkę na ten postój Myślę: aha, kroi się podwórkowy oldschool W związku z czym oderwałem się od stada ziomów I wbiłem się szybciorem za ten kiosk na rogu. Wtedy (WOOP! WOOP!) to nadjechał radiowóz (WOOP! WOOP!) Po oczach świecił jego kogut Czy ja jestem jakimś niedorozwiniętym bucem? Czemu stoję tu? W lokalu był piękny WC Wtedy sobie pomyślałem, że odwrócę ich uwagę Jeśli sięgnę po telefon i nim zrobię sztuczek parę Słyszę: "Proszę podejść. W co pan tu sobie gra? - "Do dziewczyny dzwonię" - świecąc mu telefonem w twarz - "Koledzy są za głośno, pan wie jakie są fruzie." I albo nie wiedział, albo tekst go nie urzekł Dłużej już mnie nie pytał, wziął tylko mój plastik Wsiadł do wozu, a mnie te przemyślenia naszły Pięć dych pożegna portfel, przywita je fiskus Coś mi mówiło, że już nie popiję w tym odcinku I tak stałem bez słowa, do tego pełen stresu Bo w wyniku rwetesu, nawet nie zacząłem biznesów Nie mieli co robić, tylko mnie tropić w nocy I podawać mój opis przez to ich walkie-talkie Bez kitu, nasłuchiwali tych smerfnych hitów Grubo pół godziny, gdy zdychałem na chodniku Byłem jak: "Dawaj mandat, zaraz pęknę jak balon" W końcu wyszedł i mówi mi, ten dowód oddając Że wszystko gra, to twarde prawo ale prawo Byłem jak: Wow, brawo! "Dobranoc, panie władzo" [Hook] Mijam ich, jestem świadkiem naocznym Jak nie Hegel w windzie, to Platon w nocnym Kant wiezie mnie taksówką, Nietzsche mieszka w każdym bloku Świat jest pełen filozofów x4