Silence in the room... The Devil lies in the nightfall... Do łysych głów a nie zaświerzbionym pederastom [Zwrotka 1: Słoń] Sprawdź kto jest tu, jak koszmar wyrwany ze snu Bez dyskotekowych bitów i wyssanych z chuja tekstów Weź to stestuj, wprowadzamy krwawy reżim A wszystkie emo-pedały będą ofiarami rzezi Pewnie trudno uwierzyć, hejterzy tego nie zniosą Mój flow jest unikalny jak płaczący krwią posąg Jak spacer na boso po rozżarzonych węglach Poznańskie rap-podziemie to potęga Ciśnienie zenitu sięga skacze ze sceny na tłum Pęka głośnik od siły basów i głosowych strun Jak ćpun roznoszę rap niczym HIV brudną igłą To dla tych, którym plastikowe brzmienie obrzydło Idź stąd, jeśli nie lubisz trzody to wypierdalaj Tu skończysz jak zdeptane przez całe stado ofiara To żywy taran, wygrywa szerszy w barach Decybele się nie mieszczą w jakichkolwiek znanych miarach Zróbcie hałas razem ze mną, ryj teraz nadzieraj Jak Phil Anselmo kiedy jeszcze istniała Pantera Jak Max Cavalera jebany weteran wrzasku To cię wciąga jak spacer po ruchomym piasku Masz tu hardcore hip-hop, mikrofony płoną w dłoniach To Słoń, Kobra, Preshrunk nas nie dogoniat To zachodnia strona kraju rozpierdala głośnik To bolesne jak akupunktura przy pomocy gwoździ Szczerze mam dość tych hitów jak z wesela W słowach nie przebieram robię to jak Cella Dwellas To nie disco-relax udawany hip-hop umiera Dla mnie rap to całe życie zapisane w trzech literach [Refren: Lucas x2] Chora jazda, ogień, wojny i agresja Polujemy na skurwieli, mamy na nich sezon Wszyscy wiedzą, że wprowadzamy krwawy reżim Wszyscy niewierni będą ofiarami rzezi [Zwrotka 2: Kobra] Masz tu reżim jak riviera fata em dziwko łapiesz? Co napłynie szkarłat wrogich oczu na ich papie Jak Szandor LaVey kreujemy własny kult tutaj Krwi żądza, głód, smród palonego ścierwa Siemano Preshrunk, siema Słoń, siema Poznań Dziś nie ma Boga, nie ma kościoła, nie ma dobra Jest chaos i cierpienie jak w żelaznej dziewicy Tworzymy tu historię jak ci martwi górnicy Mamy atak kurwicy, w bitewnym szale pędzę Sprawniej się poruszam między ćwiartowanym mięsem Dziurę w brzuchu wiercę zbyt dosłownie chyba W ręce Black and Decker wiertło ciało twe rozrywa To chora jazda w potopie wojny jak Kenzo Poluję na skurwieli, bo mamy na nich sezon To znów Kobra i Słoń urodzeni mordercy Niczym Cube i Dre przeciwnik lirycznej impotencji