[Verse 1: Cruz] Czasami lepiej nie być w stadzie, wkurwiać innych zachowaniem Mówić głupio tak, długo, budzić poirytowanie Nawet samotny wilk też coś musi na śniadanie zjeść Tam jest sklep, drzwi się same otwierają Od wejścia kuszą feerią barw, zaprojektowanych tak Żeby jak najmniej uciekać w bok uwagą To takie komfortowe, głaszczą przez czaszkę korę A wśród tych wszystkich ludzi czujesz się mniej samotnie Co powiesz na to, żeby wśród regałów Załóżmy, że z nabiałem albo - żeby było ciut drastyczniej Wśród regałów z pieczywem - leżały zwłoki Chleb jest czerwony, nasiąkł, bo nie miał folii Klawy nieboszczyk - niepokój jego duszy - ujebał pół wypolerowanej podłogi Ma obcięte uszy i wyrwane oczy, oczy, oczy, oczy, oczy, oczy Klienci stoją cicho, tworzą milczący okrąg Jakby czcili Baphometa - konsumpcjonistyczny moloch Zaraz pójdą do rodzin, psy spiszą zeznania "Chciałam tylko kupić bułki, potem tylko sobie stałam" [Hook x2] Tak jest, czasami przyrządzam lód, bo Pożyteczny jest lód do trawienia Gdybyście mieli dużo do trawienia Tak jest, byście lubili ten lód Tak jest [Verse 2: Kidd] To lodowaty świat, szepczę motto na ścianie Wymazane wnętrznościami po zabawie shotgunem Wszystko gra, marzę dalej, dasz wiarę? Ja nie dam Faith No More, mój Mike Patton, jeśli wiesz o co biega Autostradą do piekła jadę w ręku z browarem Przez dwa pasma porażek stawiam na wyprzedzanie Kiedy nie budzę się z kacem, to mam wyrzuty sumienia Że wprawa w obalaniu sprawia, że rzadziej go miewam Podobno zwą to dorosłością - 10 kilo nadwagi Rozprawianie przy stole o swym zmęczeniu po pracy Życie to sztuka wyborów, tylko nie sztuką jest wybrać Jeden z dwóch kompromisów i nie rzucać mu wyzwań Zadaję rany kłute piórem, gdy piszę, potem mówię Mordy bliskie po dziś dzień patrzą na mnie z wyrzutem W sumie czuję coraz mniej, przeważa metaliczny posmak Narzędzia, co pozwoliło pierwszym wersom powstać