[Zwrotka 1] Co ja mogę mieć ponad to co mam nad głową Kiedy słowo chorobowo daje blasku tym kolorom Pył gwiazd w tył miast atakuje nocą Bez barw, by żart wyszedł bokiem zwłokom każdym Jesteśmy jak larwy dla pogardy mowy Jak klony dla głowy ustalającej normy Nie? No to sorry, zbiore plony z flory I pójdę lać kolory układom scalonym Bez ładu i składu, bez chłamu i kłaków myśli Które ujednolicą chaos mityczny P lub nie-p, wyłącz sobie środek i styki Galaktyki to bzdura, ale czarna dziura ciągle hula I żaden pluralizm nie wskóra nic Gdy superstruna wybrzmiewa jak ulał To komunał, jak kultura cała akurat A natura to lura, nazbyt wodnista By zatrzymać we fusach ludzkiego chochlika Bo ta klika rozdziewicza cały szlak i świat znika Jak las pod zębem szkodnika [Refren] Nie ma pomysłu na refren, bo refren to kicz Zwykle zaśmieca bit, zapełnia jak kit Może powinieniem mówić, że zawsze będę sobą Chociaż „sobość” wypadkową elementów ludzi obok [Zwrotka 2] Znowu muszę gadać, żeby sprostać głupim dziejom Nim wyłupi moje życie z oczodołów jakiś pieron życie to jest peron, na którym stoi pociąg Nim wpadniesz mu pod koła – osra głowę gołąb Konieczności nie ma, jest tylko pijany funktor Naćpane zmienne w zdaniach i śmierdzące gówno Połóż je na biurko, otwórzy Hegla i recytuj w kółko że gra to tylko o prawd logiczną równość Mam pewien aksjomat, zawstydzę de Morgana Ale nie, nie powiem, męczcie się do rana Od rana aż do nocy na kolanach są prorocy By ochoty na ciągoty spełniać w ramionach kokoty Jak tak – to wzloty, jak nie – to lochy Jak być może – to płoty, broniące kilku złotych Jak trotyl wyplatują noty za fochy W powietrze z gracją jak dachowe koty Niejeden bydlak, kłujący jak iglak Wysysa pół litra, a rozwiązań ni ma W pytaniu za milion dolarów - czy utrzyma Naszymi oczyma w górze się kurtyna? [Refren]