Brud, seks, dewiacja, śmierć.. To wędrówka przez brud, seks, dewiacje, śmierć W biurze podróży wiesz jej nie kupią, wygodnie usiądź Ona uważa to za mechaniczny akt On czuł już jej strach w szkarłatnych snach W kałużach oleju powoli ją topi Fizyczny wstręt, te jego oczy To typ z tych którym zazwyczaj odmawia Redukują ją do otworów w środku ciała Ostatni klient, bo pada z nóg Dzień w dzień od roku a przyjechała tu na kciuk, autostopem Miasto potrafi być okropne Przez te noce wygasł popęd i życia błysk Jak każdy Ikar spadła na pysk On ma co do niej swój plan Uderzyć tępym narzędziem w zgięty kark Tym czasem czuje po poprzednim kliencie Kwaśno-słodkie tudzież gorzkie napięcie Zlizuje z wnętrza jej ud stróżkę potu Na wargach lubi czuć dziwny nie pokój Choć jest dla niego gnidą ludzkiego rodzaju Haremową dive chce zabrać dziś do raju Obejmuje go udami gdy on pluje jej do ust Obelgami głaszcze, gniecie biust Choć ma w sobie pięciomiesięczny płód Nie zobaczy jutra - to ostatnia kamasutra Marny kochanek ma kilka atutów Fasony w samochodzie do wywabiania trupów Dłuto i nóż, który jak w masło wejdzie Do tego ból, najdoskonalsze narzędzie Ją już to nie bawi, widać po jej twarzy Gdy mówi że za rok odmówi za nią kadysz A złogi tłuszczu, które nazywa ciałem Zamieni w lepkie ochłapy, zwyrodnialec Dziwka chce uciec, nie ma którędy Uśmiech rozpaczy ukazuje sztuczne zęby Kraina chorób, śmierci jej fatum Serce odmierza kadencje rosnącego strachu Cios wygina kręgosłup, oczy stawia w słup Nie czuję już stóp Dłutem w kark orzeknie coroner Nie miała nic na swoją obronę Dwanaście godzin temu patrząc na trupa powie Hemoliza utrwalone plamy opadowe Dla oprawcy to nie są rzeczy nowe Z jego ręki jej głowa bierze rozwód z tułowiem Obcy ból, obcy strach, obcy wstręt Krew tryska na plakat Sharon Tate Od łona robi cięcie aż po mostek Zna to dobrze jak dewot Paternoster Może docenisz teraz jej piękne wnętrze A ona odda Ci serce w dobre ręce Gdy krwi skrzepy zalepiają jej plecy Truchło zdradza przed nim sekrety Brandzluje się nad nim a jego lewy but Wyciska powietrze z jej nie po słuszych płuc Dziecko z bebechów wrzuca do klozetu To miejsce poznaje dziś dzieje grzechów W tle jego uśmiechu wymowna scena śmierć zasypiania zamiast narodzin budzenia Z miną świętego wychodzi z bloku W kieszeni pukiel włosów, kiep zgaszony w oku W szoku, prasa o tym "koszmar" Nie jeden przeczyta pijąc kawę do tosta Narzędzia do garażu z domu zabierze W każdym z nas czai się jakieś zwierze W bólu pod skorupą brudu jej twarz zastygła Nie skończyła pracy, która dawno obrzydła Ludzkie współczucie i łzy warte są tyle Co jej krzyk w godzinę śmierci, bez znaczenia [Tekst - Rap Genius Polska]