[Hudy HZD] Może kiedyś, może, Ty tylko wiesz to, Boże Czy odnajdę w sobie lek na tego miejsca chorobę Może ludzie będą w zgodzie, nie będą jak hieny Choć to pewne, bez ściemy, że modyfikują geny Ten świat to już nie Ziemia, ten świat to chemia Lecz może kiedyś to odzyska swą naturę jednak To daleka ścieżka, nie wkręcam, zostawiam Zła dawka, od dziecka to systemu standard Biegnę za snem na jawie, robiąc rap w Warszawie To nie sen o dymaniu szmat, doprawiając dragiem Historie znam, tak znam, tak są za mną dosyć Ten sen to o tym, jak jestem wolny nie bosy Może kiedyś posadzę drzewo, zbiorę czysty owoc Będę wciąż sobą, może z Tobą Odnajdę gdzieś tam nieskażone źródło szczęścia HZD, z charakterem dziecka getta [Hook: Siwers] Wiem to trudne, bo rzeczywistość studzi Obrócę mur, wiesz, przeciwności w gruzy Świadom tego, że nie ma bez kolców róży Ale coś musi wyjść w końcu jak słońce po burzy Wciąż czekają mych człowieczych marzeń sterty Wciąż w podróży na serpentynach krętych Nie chcę burzyć, chcę budować Nie chcę już dłużej trzymać swych marzeń w okowach [Satyr] Może kiedyś przyjdzie taki dzień znikąd Pójdą w dal wszystkie błędy, usiądziemy gdzieś ze świtą Przy butelce złotego trunku, ciepłym kominku Tylko dobrych wspomnień multum, wypijemy se po drinku Czas dla nas zatrzyma się, a w nas popłynie lepsza krew Przy blasku księżyca znowu połączy mnie seks z nią Wtedy wybaczę wrogom każdą niesnaskę srogą Znowu staniemy obok, złączeni na nowo Moja noga nie postanie już na żadnym gównie Na legalu se przypalę to, co uwalnia od wkurwień Powiem matce, że ją kocham, choć to dla mnie trudne Nigdy więcej nie powierzę serca żadnej kurwie Nie wiem czy to jest realne, ziom, lecz po dziś dzień Wciąż realizuję plany żyjąc swoim życiem Wierzę mocno, że przyjdzie ten dzień Gdy złe momenty wezmą w łeb I już nigdy nie powiem: „może kiedyś” [Hook: Siwers] Wiem to trudne, bo rzeczywistość studzi Obrócę mur, wiesz, przeciwności w gruzy Świadom tego, że nie ma bez kolców róży Ale coś musi wyjść w końcu jak słońce po burzy Wciąż czekają mych człowieczych marzeń sterty Wciąż w podróży na serpentynach krętych Nie chcę burzyć, chcę budować Nie chcę już dłużej trzymać swych marzeń w okowach [Miki] Na razie należę do tych płynących co weekend ostro Może kiedyś będę miał własną rodzinę, dom, sos Obecnie to brzmi obco Bo wybrałem własną ścieżkę, gdy inni poszli Prosto Liczę się z możliwością, że podejście w tej kwestii zmienię kiedyś, żeby nie mieć potem do siebie pretensji Greatest MC? Na dziś one of the best W czasach kiedy szczere chęci wsadzić możesz se gdzieś Wchodzę bez spięć i zaliczam progres częsty Licząc, że kiedyś hip-hop znów wróci do esencji To jest pewnik, mógłbyś kiedyś też w to wątpić Do momentu kiedy w Empik uderzy Śmiercionośnik Weź podgłośnij, to jak Warszafski Deszcz Pierdol plotki, półśrodki, ziom, namiastki precz Ja gram dziś mecz, biorę los we własne dłonie Żeby może kiedyś, gdzieś też znaleźć się w Panteonie [Hook: Siwers] Wiem to trudne, bo rzeczywistość studzi Obrócę mur, wiesz, przeciwności w gruzy Świadom tego, że nie ma bez kolców róży Ale coś musi wyjść w końcu jak słońce po burzy Wciąż czekają mych człowieczych marzeń sterty Wciąż w podróży na serpentynach krętych Nie chcę burzyć, chcę budować Nie chcę już dłużej trzymać swych marzeń w okowach [Siwers] Może kiedyś przyjdzie taki dzień, że w końcu odpocznę Na chwilę gdzieś odejdą w cień zarobki roczne Wyjdzie słońce, leń zacznie cieszyć się chwilą A nie euro, dolce, jeny, jak zarobić pierwszy milion Piję z nią wino nad brzegiem dzikiej plaży Znajdę azyl z dala od miejskiej zarazy Może zniosą głupie zakazy, w końcu państwo zajarzy Żeby bracia mogli sobie legalnie smażyć Zniknie nienawiść i wszystkie emocje złe Może kiedyś umrze w nas ten pierdolony gniew Przestanie płynąć krew po bruku, ale nie w żyłach naszych A ludzki upór nie zrobi z ludzi maszyn Z TV, prasy zniknie fekalny przekaz A zagubione masy w końcu krzykną: „eureka!” W drodze po sos nikt rąk nie ubrudzi To piękny sen, ale kurwa, znów muszę się obudzić