L.U.C. & Motion Trio - Epopeja Codzienności lyrics

Published

0 243 0

L.U.C. & Motion Trio - Epopeja Codzienności lyrics

Pobudka! W przełyku trutka Tka mi znów na kartce bólu konfekcje Noc jak fabuła krecika piękna lecz krótka Brak snu Ósmy raz wirus od stycznia daje mi lekcje Znowu wypluwam coś co przypomina ufoludka Ja w tym syfie żyć już nie chcę Pół roku życia w półmroku krótkiej męki infekcje Zabija wiarę, stres, poranną erekcję Korekcję immunologii daj nam Panie! Warszawski hotel, jodełka na ścianie Podnoszę banie, w zatokach tyle ropy Że zaraz przez okno wpadną tu Amerykanie Co się kurwa ze mną dzieje sypię się jak wdowa w karawanie Nie w planie mi chorowanie, artysta, ubezpieczenie Nie ma jak powstanie Walczę, jak zaborcy biję się z powstaniem z łóżka a sny jeszcze wołają Hotel który ceratki porastają Seks delegatów partii pamiętają Rury kankana nagrają Pająki muchy owijają Ja po wychylonych szklankach wódki Gwiazdki z układów nieba same tu spadają Hotelarskie mafie stolicą władają Skutki: Trzy stówy za dobę a ręczniki jak chrupki Jak Całun Turyński wyglądają Czuć Gomułki lewe jajo Dlaczego Oni zawsze w takie miejsca mnie wsadzają? Idę, idę idę Na ulicach psy dupami na dupy z ulotek srają Estetyczna stolica estetycznego kraju Estetyczne piosenki od rana w radiu grają Tak jak one mam dobre intencje Pigułka, prochy, parówka i na konferencje Podziękować tym co kupują moje sentencje Siedzę z Zamachowskim, długopisy w ręce Rysujemy sobie sztukę w chudej kamizelce Dziennikarze i artyści wszyscy nabici w butelce Niczym kwitek pędzę Daleko byty z mikrofonem Pięćset razy pytają jak się czułem świtem Gdy po raz drugi przed premierą skradziono mi płytę Boli nie mniej niż pusta nienawiść hejterów przed pulpitem Niż pożar ksenofobii, piosenki z pustych liter Niż to że kapitalizm zabija co przyzwoite Niż pensje pielęgniarek, ich oczy podbite Czy się widzicie ? Nie wytoczę powództwa wole budować niż bić się Idę dalej, nie mszczę się ino sypiam obficie Każde skurwysyństwo zweryfikuje życie [Ref.] Idę idę, idę idę Umęczony w bezruchu kompletuje myśli Idę idę, idę idę Widzę i czuję skutki ich wymiernej korzyści Idę idę, idę idę Jest mi źle, to jest stan krytyczny Idę idę, idę idę To jest psychiczny, cykliczny akt artystyczny Wedle harmonogramu biegnę Każda minuta ustawiona jak cegła przy cegle Planowano zaciekle jak wertowanie kart personant w niemieckim piekle Niszczę, te przeklęte dreszcze telepią wściekle Na godzinę do hotelu tutaj leki łykam biegle W lustrze wyglądam jak Daewoo dekle Jak wrak, wieczorem koncert a w krtani krzak Doktor papier mi da, nie muszę grać Ale jak to tak? Co na to skład Mój wkład mas to rap, wydatki na podatki VAT Taki to matki bat po naturat Organizator, fani, menagoje, ciocia i jej brat Ludzie to nie żagle, staram się nie wystawiać ich na wiatr Tyle samo szacunku ma u mnie król ile skrzat 39 minut drzemki Tyle też na termometrze Głos niby nitka cienki Nie dam rady, nie gram, pieprzę Znam te chore jęki Gdy na majku modlę się o powietrze Mam dość, niech ktoś mnie z tego świata zetrze Już nie piję, nie palę a ciągle nie przerwanie choruje Może jeszcze zasypiać o ósmej i nosić jelenie na swetrze Dzwonię do menago że polikus blady Dziś nie idę do cyrku, nie chcę, nie dam rady Ten wie że mam zasady więc wbija w nie szpady Tak zwane "Graj nie pierdol" obrane w ładne rady Znowu moje zdrowie kontra kontrakty, układy Nie ma przyjaźni, są biznesu kaskady Nie ma mamy, nie ma taty, same wampiry i gady I znów się zgodziłem, znów byłem za słaby [Ref.] Idę idę Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień Idę idę, idę idę Jestem jak rozdartych obietnic więzień x2 Dalej... Zbieram się do podróży jak żywy po suszy Wybywam z domu chłopa Taxi już stoi w kałuży Mży, pogoda przeklęta A okulary oczy sine kryją w gardle Aliena zamraża mięta Po drodze do Wrocławia jadę poznać prezydenta Jak mógłbym odmówić czwartkowego obiadu w Łazienkach Wymiękam, służba w perukach, zastawa nie pojęta No nie jest to bar mleczny Tu jakby co dzień mieli święta, pościelili, pokrywy zdjęli Mówię jeżeli, wolno Panie Prezydencie fajny ma Pan tu gobelin Dzięki za zapro Za zwrócenie dzieciom plastyki do szkoły w górę kielich Polska kultura leży mi na sercu jak sylikon na Pameli Dotujcie małe MOK-i co by młodzi z poza elit w mieścinach jakąkolwiek trampolinę sztuki mieli Prywatny mecenat to nadal bruki mieli Wszyscy coś powiedzieli,renesansowy rozum popłynął do jelit A pół roku później z podatku ulgę nam ucięli Mimo to Bronek w sumie fajny chłopak Gdyby tak jeszcze nie strzelał do jeleni... Pieczeni nie zjadłem zostawiłem brokuł Ominąłem tort tak podeptałem protokuł W kolu BOR-ów, ruszy na mnie parę kung-fu bloków Idzie horda premiera, ziomale z Bangkoku Gapię się z boku, co ja tu robię? Przecież polityka jest mi solą w oku Zatem uciekam znowu do Taxi 38 stopni Tyle też minut do samolotu Taksiarz koduje se blachy mijanych samochodów Ja recytuję miasta ich ojczyste bo tu Cała Polska Panie stoi w tym jebanym korku Kocham stolicę za tę historię Za dobre remonty bloków Ale nie znoszę potu i nie wydolnych mięśni enklaw i płotów Całe miasto stoi, tu i tam sięga obłoków Jak fujara słonia aż wybuchnie od natłoku Nas jako plemników, znasz, te wyścigi kroku Nagle cud kół obrotu Rumienię się w szoku, fur ocean rozstąpił się jak nogi do porodu Skrawek pasa Taxi, z boku chwilę mijam ogół wokół Hej do przodu, Polska gola,najmilsza chwila dnia w średniowieczu zejście z pola Wygrywam wyścig szczurów, widzę wkurw korpotrolla Od przedszkola do Opola, cieszy rodaka niedola, a mnie smuci los tych Polan To czy marny ze mnie Polak? Chyba marny ze mnie Polak, chyba marny ze mnie polak Mnie smuci los tych Polan [Ref.] Idę idę Kula zobowiązań wciąż męczy mnie jak naderwany mięsień Idę idę, idę idę Jestem jak rozdartych obietnic więzień x2 Spoko, odpokutuję zaraz bo latanie jak mate-matyka i zadanie z niewiadomą jest moim katem i młotem O tym potem napiszę więcej A na ten moment w nogach mam watę Zesrany w pidżame jak śniący obcy Miś Uszatek 20 ton paliwa lekkie jak płatek Uwielbiam ten cyrk, gdy 300 osób udaje że jest ptakiem A zatem myślę czy się pożegnałem z bratem? Czy pilot zna karate? czy zabrał dobrą mapę? czy ma na lądowanie z jednym skrzydłem jaki patent? Wesoła cysterna podnosi klapę Ciut podejrzane latanie tańsze niż podróż PKP, latanie na gapę Gapa Pan Władek, który na mój przelot założył złotą lokatę, rodaki chodakami w chlapę A my 30 minut słońca, nim spadniemy znów pod szmatę... Piszę te rymy by zabić myśli, czuję spadek, uszy zatkane jak pode mną wylotówka na Warszawę Łepetyna pęka, a z okienka, widzę A4 tu symboliczna scenka, w stronę Niemiec wielki korek A z powrotem tylko zbite ogryzki na lawetkach, trupy na lawetkach... [Ref.] Idę idę, idę idę Kula zobowiązań, obietnic więzień Idę idę, idę idę Kula zobowiązań, obietnic więzień Idę idę, idę idę Kula zobowiązań, obietnic więzień Idę idę, idę idę Kula zobowiązań Jakimś cudem znowu się udało, biorę radości łyczka Idę, tu i tam znowu coś powstało, nowy terminal, nowa wieżyczka Czekam bo moja druga połowa to też pracoholiczka Jadę, za 2 godziny koncert gardło pali jak papryczka Za oknem wisi każdego tabliczka, Polski bałagan do kwadratu Wszystko tu jest prócz jednego mego plakatu Ooo rany, przypominam sobie że gramy,dla kogoś kto nie miał kasy Ale bardzo prosił i miał fajne plany Każdy dobry uczynek będzie Ci ukarany Wpadam do domu lekami naćpany, zamiast seksu, chwila snu i w klubowe ściany Tak jak się spodziewałem Sala na tysiąc, ludzi ledwie setka Ku ku organizator żyje w kredkach, o co Ci chodzi L.U.Cu?! Przecież zrobil promocję wśród swych znajomych na Facebooku Staję przed lustrem, zbieram się jak do lotu stado kruków Wychodzę, robię swoje, adrenalina ma moc łuku Ręce spocone jak pedofil Serce zaraz mi pęknie w huku-jak Guru Zawsze daje z siebie wszystko dla tysiąca i dla stu głów, dla kilkunastu kapturów Taka jest muzyki zajebistość! Koniec odkładam mikrofon, wiruje rzeczywistość, nie wiem co dzieję się Tylne drzwi otwiera mi ktoś, coś mówi dziękuje jakiś gość ELUCe głupi pies co się mu rzuca kość To był moment kiedy powiedziałem DOŚĆ!

You need to sign in for commenting.
No comments yet.