Łowić. O burty kutrów obijać pianę. Albo taki sen: drążyć skałę diamentem na końcu wiertła. Tymczasem samiec alfa cały dzień w betach. Wkapciach rozchodzi dzień jak skurcz. Na wiecznych wakacjach w Gniewie nad Wisłą. Wdłoniach tanich jak Lidl dzierży wielki mrożony płat pangi. Ipikamu pod czaszką jak w kasie Biedronki, nadyma policzki, jakby trąbił "What a Wonderful World". Codziennie czuję, że pełznę, powoli jak wiadomości na pasku wTVP Info. Pod reklamą Samsunga zazłotówkę, zzestawem głośnomówiącym, czaję się, byodprowadzić twój koszyk. Trzeba o tym głośno mówić, polityku z mgły i in vitro, w klapie z Matką Boską, marihuaną, broszką. Dziś pachnę rybią łuską i szlamem, niemy. Ale Bondem pachnieć będę. Nieja, to mój syn, któremu wymyśliłem imię. Narazie potrząsa grzechotką, narazie śpiewam mu kołysanki, podaję odżywki.