Przemoknięte serca miast I tylko Ty i ja szczęśliwi tym dniem Bo choć zapomniał o nas świat Mokrzy od stóp do głów Nie tracimy nadziei... [Verse 1] Na blacie kilka okruchów po chlebie Naczynia po obiedzie niepomyte leżą w zlewie Robi się coraz ciemniej, ale kto by tam się przejął Mogłoby być trochę cieplej, bo kolejny raz nie grzeją I poszedłbym do Ciebie i z chęcią się dosiadł To jeszcze nie jest późna pora, słyszę głos Orłosia Z telewizora, może zadzwonię i zapytam co tam A może przyjdę i naniosę trochę błota? A może tak jak zwykle zdecyduję się zostać Wiesz dobrze jak mi blisko do nihilistycznych postaw I tak czas zleciał opatulony w pokój Za oknem jesień, to już jest chyba trzecia w tym roku Widocznie niebo ma do opłakania sporo Dlatego daje klimat przemijania tym wieczorom Kiedy jestem znowu sam, ciągle mokną serca miast Zawsze gdy otwieram okno i patrzę nocą na Gdańsk [Verse 2] Otwieram okno i patrzę nocą na Gdańsk Znowu jestem sam, widzę jak mokną serca miast Jakiś czas, może to dawało klimat tym wieczorom Ale zanim zobaczymy kolor spłynie tu łez sporo Za oknem jesień, myślę, że wystarczy ich w tym roku Noszę w sobie skryte serce, bo obarczył mnie ten pokój nim Przez to mi blisko do nihilistycznych postaw I oddam chyba wszystko, żeby dłużej w nim nie zostać Za chwilę przyjdę i naniosę trochę błota Przepraszam, nie dzwoniłem, wolę w oczy spytać co tam To późna pora i nie słychać już Orłosia Mam nadzieje, że zrobisz mi miejsce, żebym się dosiadł I nie musi być cieplej, choć kolejny raz nie grzeją Problem w tym, że nie mam Ciebie, ale kto by tam się przejął I pozmywam te naczynia, które ciągle leżą w zlewie A z blatu zetrę te okruchy życia na ziemię