Indeb - Leverage lyrics

Published

0 116 0

Indeb - Leverage lyrics

[Zwrotka] Już nie ma żadnego powodu dla którego miałbym wracać Chyba już nie Piszesz mi dramat na łamach osiedla? Lepiej pisz kolejny sen Liże rany po stratach, tragedia dotyka tak samo ciebie i mnie Finezja i to kim jestem daje mi zbierać z nich więcej niż jest Nie myśl, że jest tak jak myślisz - za szybko popadasz w skrajną euforię Nie wierz, że jest tak jak mówią Za płytko podajesz przebraną formę Proch daje ci więcej niż masz, bierzesz go w trasę i jesteś pro Pancze i flow, hasztagi, odniesień ze sto; Miyagi; Daniel LaRusso Instagram płonie i czujesz się dobrze Chociaż mentalnie to noce i dni To wina diabła czy nasza decyzja ofiary dają nam relaks i czil i dreszcze Jeszcze nie było nas tam, jeszcze nie dałaś ty dupy w tym miejscu światła, kamera, akcja, muzyka, mistyka - więcej trudu niz seksu Kompleks Edypa, ktoś znowu na mnie gróźnie łypie Ja mówię prawdę a branża pachnie tym, co sam sypiesz Dawid i goliat? to beka, insomnia daje mi ufać, że przeskoczę dno Bo chmury to poziom brawury jak z nią, a paru idoli zmieniło mi tło Gdy siedze na grani nie lecę z niej za nic, po skali - nie cofniesz przemocy Bo musiałbyś zmienić swe kryształki ścierwa na kryształy many i mocy Te egocentryczne bajki już dosyć Bo mówisz, że nikt nie jest winny jak świat Wbrew pozorom to dziwne bo widzę Jestem identyczny, a nie taki sam Podziemie? Nie pytaj, krok wyżej powitać, nagramy coś wierzę, to rap Podziemie, to mówie, krok wyżej niż teraz, gorączka jak w parku igieł; LenBias Te, hopsin bez godki jakby to ziomki ujęli w miejscu gdzie żyję i zmagam się z presją Bez dobrej woli, rap znowu niewoli, gdy narkotyk stał się obsesją Nie czekam na kontrakt, podliczam konta z których korzystam i biegnę gdzie trzeba Wiem, że wiesz, że trzymam to w głowie lecz milczę, gdy pytasz - gdzie droga do nieba jest? Mijają trzy lata od kiedy za brata go miałem i przemierzałem ulice I trzy lata z hakiem od kiedy się błąkam po biurach i próbuję startować w życie Ty zanim mnie skreślisz, to pomyśl dwa razy, bo nic tu nie zdarza się więcej niż raz Czarny ebonit i pot na jej skroni, gdy dam jej okazję być sam na sam Mam to mam, nie mam to nie mam, a moje plany to plany Jak mniemasz, że przegram, finezja zawęża mi spektra zabiera w miejsce przemiany Troski i ból, żal mi patrzeć na siebie Więc wstaję i poddaję pod wątpliwość wszystkie znaki na ziemi i niebie Jestem jak Star Trek, ładnie, to chyba szczyt metafory Chłopaki łykają tą mete na wory, nie schodzę na parter a daję im fory Walory sa we mnie, łakomy niezmiennie Znudzony doszczętnie, zniszczony? Tak samo Kieruje mną zemsta, pragnienie zwycięstwa Juz ostatnim razem niewiele mi dało Myślę, że jestem lepszy niż reszta, lecz to za mało a to tylko przedsmak Jebane ego Harveya Spectera - bez zasad a z nimi, ja wpadam na spektakl Idę dalej niż widzę, nie szydzę z tej wizji na soundtrack Próbuję wygrywać i dbam o detale, gdy walczę też trzeba mi Mike'a Wrocilem z Getefe i biorę megafon a nie metadon gdy milczę i kończę Nie pytam sam siebie kim jesteś? Gdy patrzę w lustro gdy wstaje słońce Jestem zły i wkurwiony - na siebie, na ścianach blaski i cienie Jestem rozdarty, spłukany, samotny - wszystko na własne życzenie Jak chcesz, to mnie dotknij, w opcji bierz wszystko albo leczymy sumienie Ja chciałem cię poznać w opcji noc doznań ale moje sumienie to Cienie na ścianie i wjazdy na banie wybiórcza logika co daje nam haki na siebie To namiastka prawdy, relatyw moralny i wszystko się jebie Ja stoję za kratą i jebem na to, RIP? Szybko się piszę pod klęską I rzuca na traki lepione jak bałwan, którego sam chciałby pozostać szydercą Zasmuca mnie pastiż mierzony na maski i pseudo kalectwo zwycięstwo Pamiętam ich; TarHeels, ale cenione stawki to hajsy, dziary i czapki To księstwo jest moje, już od pokoleń z powrotem na ławki bo piwko i trampki za kostkę to max Co dał wam rap, dzięki, w oczach jak błękit, gdy męczył nas czas Rzucam to w twarz, ty? Nie masz odwagi mi spojrzeć dziś w oczy River ONE TIME, ty? Masz za dużo out'ów byś teraz przeprosił Wiem to na pewno, ale sedno spada znienacka jak runner, runner Trudno się żegnać z życiem po życiu, szczególnie od piątej nad ranem Mordo spierdalaj bo tonę, intencje ukryte w bibułce w gibonie Prewencja bo słabo w incomie na Bali, spalimy na stronie go sami, po tomie Atencja bo warto, Porto-Esperanto rozwiąże nam język i stanę po stronie Wylałem słowa za darmo, poprawność każe mi zamknąć w kokonie je wszystkie To parę wersów z innego tracku chłopaku - poznaj mój rap To Revelation, jak Opeth “Damnation” wryje się w głowę, aż strach Nie ufaj szczurom biegnącym ze statków i dłonie do broni, już wiem Kartky/Ironic, Kartky/Chmurok, co będzie potem? Chuj wie

You need to sign in for commenting.
No comments yet.