Czas umierać nastał – umieraj więc, trwogo Żadne cię mury zatrzymać nie mogą Niczego szpital w tobie nie przemieni Boś planetą na niebie z księżycami swemi Tknięty na umyśle, tkwisz w czasu maszynie Niczym ludzka larwa zaklęta w bursztynie Mózg razy nieskończoność, do entej potęgi Trzeszczy, przeciążony, niczym statku wręgi Zapętlone wstęgi, miriady soczyste Tyś w gnozie nie uwiądł, miał myślenie czyste By diament się wykluł, eony mijają Tyś codziennie znosił brylantowe jajo Śpiewają Plejady, kipi Mleczna Droga Tam na jej rozstaju pożegnalim Boga Wczoraj z jutrem się miesza, dziecinnieje starzec Wiosna, jesień, zima - luty, styczeń, marzec O Władco Much! Głosie Mego Pana! Summo Technologiae, tylko tobie znana Ten rebus rozwiąże, kto pod presją działa Potęgą umysłu wesprze słabość ciała Wszystko to woda, gmaź, trochę białka Trze się to, mnoży, pożera i ciamka Chłepce i chlipie, drąc się w nieboskłony Na pastwę, na życie sam pozostawiony Tyś mi opowiadał o nieludzkiej przyldze Boś ty był człowiekiem - gdzie mi szukać przyjdzie Byłeś i po tobie kto mi bajkę powie? Choćbyś wszędzie umarł, nigdy w mojej głowie Takeś się rozmnożył wtedy, w czasu pętli Ile żeś natrudził, by śrubę przykręcić Bo choć tylu was było w tym kosmicznym domu W sterach mutry przytrzymać wciąż nie było komu Takeście się żarli, popadali w swary Tyś jak Gabryjela wytykał przywary Kosmiczna dulszczyzna, jądrowa głupota Żadna przed tym wiatrem nie chroni kapota Zabierz mnie ze sobą, ostawim ten padoł Oddaj mnie czeluściom, zaprzedaj miriadom Może się obejrzę – jeśli tak się stanie To tylko dlatego, żeś tu miał mieszkanie Stanisławie martwy, kukło twego ciała Co żeś taki umysł przez życie chowała Płoń teraz cierpliwie w ognistej kąpieli Drugiego takiego już nie będziem mieli Tyś pomysłów włóczniemi dościgać nie musiał Starczy, byś do stołu przy maszynie usiadł Już w galaktykę pędzą strzały chyże Z tytanu i stali, bo na nic tam spiże Leć pilocie Pirxie, przywieź mi nadzieję Dobry to skafander, w niego się odzieję Dzięki też losowi – życia twardej skale Żem cię, Stanisławie, czytał w oryginale