[Zwrotka 1] Mam dwadzieścia trzy lata wiem, że mogłem zrobić więcej Awersje do świata, kiedy ciągle boli serce I nie wiesz o czym mówię, ale wiedział to lekarz Miałem prochy w dupie, leżą do dzisiaj w śmieciach Do dzisiaj miewam pierdolone stany lęków Konieczna przerwa, ale straszy taki wieczór Taki wieczór, co się boję, że nie będzie jutra Masy błędów to nie koniec, jeszcze będziesz szukać Go, kurwa ziom Jak miałem złoty strzał wystrzeliłem w horyzont Wystrzeliłem w nieboskłon, bo to pech Ci kreśli drogę Zawsze byłem dziwoląg, bo zawsze pieprzyłem modę Nie widzę spojrzeń, albo nie chcę ich widzieć raczej Nie patrz na mnie tak jak ja na Was nie patrzę Nie patrz się na mnie, bo to wszystko to absurd I tylko brak słów i odpalony blant znów Syndrom nastuk, jak przyjmę to pójdzie jakoś Strata czasu? Synek to pójdzie w jakość To pójdę na dno, bo taką opcję też mam W kurwę chamsko wystarczy trochę przećpać Proszę wjedź tam i otwórz te moje drzwi Powiedz przestań i, że będziemy dobrze żyć Płonie spliff dziś zwijam życie w blete Moje sny? Ty nie chciałbyś wiedzieć Powiedz mi, że to wszystko to pieprzony koszmar A te drzwi, wiem, że już ich nie otworzysz To nie film, że se możesz kurwa cofać Mogę wyjść i pierdolić te powroty Mogę wyjść i pierdolić to co miałem kochać To nie krzyk uratuje mnie przed światem "Zrobię kwit mimo woli" to się możesz poddać Toniesz dziś, żeby jutro wleźć na tratwę Nie na zawsze, bo nic nie jest trwałe tutaj A za mantrę, rzygają hajsem w klubach Ale ubaw, bo się pozostało śmiać tylko Brać wszystko, to mało, ale znasz żyćko Patrz blisko i nie mów, że znasz przyszłość A wszystko bez tlenu jest niczym Tak szybko zastanie Cię ten krach dziwko Tak szybko, że nie powiesz nawet finish Marne tryby w układach tej ludzkości Czarne szyby to przez sumę upadków Mam te rysy od tego czego mam dosyć Kwestia chwili, Ty weź przyjdź i mnie uratuj