Nie ma już w tobie buntu, jesteś po drugiej stronie. Gnojki chcą wizerunku, więc ciągle mówią o tobie. Ale to już jest wyższy pułap, zrobili z ciebie gwiazdę, wsiąkła twoja natura
Zabiłeś ją w tych klubach, wciągnąłeś ją ze stołów, a twoja mała córka czeka tam z mamą w domu. No cóż, taka jest cena sławy, z czasem nie męczą cię już myśli, że jesteś słaby
I bierzesz to garściami, i zapominasz ból, a mimo wszystko jednak coś cię ciągnie w dół. Sednem „W dół” jest kontrast między trzema spokojnie kreślonymi historiami a niespodziewaną kulminacją w refrenie, gdzie wokal uderza mocno, a treść, którą niesie, ogranicza się do paru
Bardzo drastycznych słów. I choć cała uwaga skupia się początkowo na refrenie właśnie, to jednak dramaturgię szlag by trafił, gdyby raper nie umiał wejść w buty tak różnych postaci i
Nie zasygnalizował, co może kryć się za drobnomieszczańskim komfortem, zawodowym spełnieniem czy sławą. I choć sampel z niemieckiej jazzrockowej Altony nie jest ani trochę niezwykły i
Takich beatów jest wiele, tym utworem Zeus przekroczył barierę. Już na debiutanckim albumie „Co nie ma sobie równych”, z którego pochodzi „W dół”, udało mu się przejść metamorfozę z
Oddanego hip-hopowi rzemieślnika w twórcę z wizją, którego szufladkowanie nastręczy w przyszłości mnóstwo problemów