Kamil Rutkowski, ur. w 1983 roku w Łodzi. Raper, producent, ostatnio również wydawca. Na swój sukces czekał długo – przełom przyszedł dopiero po 2006 roku, kiedy to branżowy magazyn „Ślizg” zauważył mixtape „Pierwszy milion”. Artysta zaprezentował swoje zdolności na płytach O.S.T.R.-a, a potem wygrał konkurs szczecińskiej audycji radiowej „WuDoo”. W 2008 roku nakładem wydawnictwa Embryo ukazał się ciepło przyjęty oficjalny debiut Zeusa „Co nie ma sobie równych”, zaś trzy single – klasycznie hiphopowe, oparte na soulowym samplu „Jeszcze wyżej”, rockowe w ekspresji „W dół” i bliskie stylistyce disco „Jestem tu” – pokazały mnogość inspiracji łodzianina, stając się punktem wyjścia do kolejnych płyt. Funkujący „Album Zeusa” i eklektyczne, grane na żywo „Zeus, jak mogłeś” doprowadziły do wydanego w 2012 roku już sumptem własnego labela Pierwszy Milion krążka „Zeus. Nie żyje”. Osobisty charakter albumu podkreślony wyrazistym singlem i nienachalne nawiązania do grime'u i dubstepu okazały się strzałem w dziesiątkę. Teledysk do „Hipotermii” obejrzano na YouTube ponad 4 miliony razy, facebookową stronę artysty polubiło ponad 100 tysięcy osób, zaś płyta dotarła do siódmego miejsca zestawienia OLiS. To, co portal hiphopowy Popk**er nazwał „sezonem życia” Zeusa, przeciągnęło się na rok 2013. Rapera zaproszono na festiwale Hip Hop Kemp i Up To Date (razem z Biszem i Małpą wykonał utwór napisany na potrzeby promocji tego przedsięwzięcia), ponadto wystąpił na wielu płytach, m.in. u Solara i Białasa, Hukosa i Ciry, Deobsona. Jako że konflikty na własnym podwórku – z szefem Embryo Markiem Dulewiczem czy O.S.T.R.-em – nie były w stanie przysłonić uniwersalności rapowego warsztatu, Rutkowski jest dziś jednym z filarów łódzkiej sceny.
Twórca zainteresował się rapem na przełomie 1995 i 1996 roku, gdy triumfy święcili Liroy i Wzgórze Ya-pa-3. Rekomendacja popularnego „Scyzoryka” sprawiła, że chłopak sięgnął po „Temple of Boom” Cypress Hill. Pasja hiphopowa sięgnęła zenitu. – Na początku myślałem, że zajmę się przede wszystkim graffiti. Tylko to mnie interesowało. Potem na Playstation wyszedł program „Music” i zacząłem robić beaty. Kiedy złożyłem tych pięć klocuszków i zaczęło grać – oszalałem. Byłem też bardzo płodny, zapisywałem zeszyty tekstami. Zdarzało się, że kiedy umawialiśmy się na nagrywanie, nieprzygotowany kolega nawijał którąś z moich rzeczy. Do dziś śmieję się z wersu, który został mi w pamięci z licealnych czasów: „Mój styl jest jak hydra / wyłania się jak wydra” – wspomina Zeus. W 1998 poznał w liceum inne osoby zainteresowane rapem. Od razu rozpoczęto nagrywanie. To był skład RZTC (Rymoholicy z Teofilowa Centralnego), zaś Zeus rymował pod pseudonimem Orient razem z Zakazem (dziś Cieniu albo Łajdak), Duszą (wówczas Beza, twórca, z którym raper w 2007 nagra „Czarnej mamby styl”) i Chiko, współtwórcą następnej formacji Kamila, uwiecznionej tatuażem na jego ciele WPS (W Poszukiwaniu Siebie). Równolegle raper malował razem z writerami z cenionego na osiedlu ONC, próbował zajmować się didżeingiem, a nawet tańczył breakdance. To z zarzuconego w końcu graffiti wziął się zresztą pseudonim Zeus – ten układ liter fajnie wyglądał na murze.
WPS stało się częścią BHZ, czyli Bóhaterów. Nazwa wzięła się od marihuany, nie od heroicznych postaw, choć z czasem dorobiono do niej ideologię. – Byliśmy wtedy bardziej osiedlowi, zafascynowani ZIP Składem, więc pojawiło się rozwinięcie „Bóg, Honor, Ziomki”. Tego szczęśliwie już sobie nie tatuowaliśmy, ale to był ten moment, kiedy nasze pasje zaczęły się naprawdę krystalizować – mówi Zeus. Ojciec kupił mu komputer na gwiazdkę, uprzednio każąc sprzedać konsolę, by chłopak pokazał, że to na muzyce mu zależy. Dwa tygodnie po wręczeniu prezentu światło dzienne ujrzało pierwsze demo nagrane na kompakcie, a nie jak dotychczas na wkładanej do jamnika taśmie. Wtedy również pojawił się zalążek solowej twórczości Zeusa. Po trzech podziemnych albumach BHZ idziałalności wzałożonym wraz z Duszą zespole Liryczna Kravmaga Rutkowski zaczął grać koncerty solowe. Jego wokale podbijał wówczas o trzy lata młodszy Joteste. Tym samym zawiązała się zażyła po dziś dzień przyjaźń, artystyczna komitywa i biznesowe partnerstwo. Kiedy w 2004 roku Zeus wyprodukował koledze płytę „Nowa nadzieja”, było już zaledwie krok od założenia Pierwszego Miliona, ich wspólnego projektu. Przyglądanie się twórczości Spinache'a i O.S.T.R.-a poprowadziło do lżejszego brzmienia, samplowania funku. Dwa lata później pod szyldem duetu ukazał się „Pierwszy mixtape” (2006), po którym nastąpiły jeszcze „Deep Cover Mixtape” (2007) i „Re-Mix-Tape” (2007). Przyniósł dużą zmianę. Uderzył z zaskoczenia, pokazywał nową mentalność, determinację, chęć bycia przebojowym. O ile wcześniej Zeus najchętniej przywoływał w twórczości postać hardcore'owego, niekomercyjnego nowojorczyka PMD z jego „Rugged-N-Raw”, tak tym razem uwidocznił się wpływ amerykańskiego kolektywu Roc-A-Fella i niemieckiego Aggro Berlin, chęć „wjazdu z buta”. Założono bloga, profil na YouTube, rzucano nawet ze sceny promocyjne ulotki.
Jeszcze przed pierwszą solową płytą – którą autor miał już dokładnie zaplanowaną i która dzięki wygranej w konkursie „WuDoo” i kontrakcie z Embryo mia- ła wreszcie szansę zostać sfinalizowana, a następnie wydana – Zeus zaatakował w 2008 roku „Muzyką ofensywną”. Dystrybuowany nieoficjalnie minialbum przyniósł sporo rapowej agresji, gniewu podziemnego MC i w założeniu miał zrównoważyć przystępniejszy, motywacyjny, szeroko adresowany longplay „Co nie ma sobie równych”. Wydany w tym samym roku album stanowił dla rapera okazję do pokazania się z wielu stron na bardzo zróżnicowanych beatach. – Tak wyobrażałem sobie debiut solowy. Uważałem po prostu, że tak musi być. Trochę pazura, trochę refleksji plus żadnych pierdół w tekstach, tylko pełna odpowiedzialność za to, co mówię – przyznaje Zeus. Za drugi krążek wziął się szybko, by uniknąć presji oczekiwań, twórczej blokady i po prostu iść za ciosem. „Album Zeusa” (2009) był funkowo-soulowy, pozytywny i bardzo sentymentalny. Rutkowski ocenia jego odbiór jako słaby i echa tego nie dość dobrego, jego zdaniem, przyjęcia słychać na późniejszym o dwa lata „Zeus, jak mogłeś?” (2011), płycie cięższej i najbardziej ekscentrycznej w dyskografii łodzianina. Autor nie tylko darł korty z internautami, ale też rapował o religii, wykorzystywaniu seksualnym, przydawał znaczenia liczbom. Wielowątkowa, pozbawiona sampli produkcja dodatkowo podnosiła odbiorcy poprzeczkę. – Od zawsze słucham różnej muzyki – z filmów i z gier, chilloutu, eksperymentu i rocka. Jako że pracowaliśmy wspólnie z Markiem Dulewiczem, do wszystkiego tego można było nawiązać. I nawiązaliśmy. Miałem na komputerze katalogi z podobającymi mi się elementami – ze skrzypcami, bębnami i tak dalej. Siedzieliśmy z Markiem i je łączyliśmy – tłumaczy Zeus. Rzuca też światło na okoliczności powstania krążka: – Bardzo dziwnie się czułem, byłem rozbity i nieszczęśliwy, co przekłada się na dziwną płytę. Dużo czytałem, oglądałem mnóstwo filmów, mało za to spałem. Elementy autobiograficzne wplotłem w multum historii, zmetaforyzowałem je. Przekombinowałem – ocenia.
„Zeus. Nie żyje” z 2012 roku był nowym początkiem. Autor po raz pierwszy nie wiedział wcześniej, jaki ten album będzie, i nie był pewien, czy go skończy, wrócił bowiem do pisania po rocznym impasie. Zmienił wytwórnię (na własną), dystrybutora, sposób promocji. Choć połowę płyty nazywa „rzyganiem negatywnymi emocjami” (na tyle negatywnymi, że dochodziło do kłótni ze wspólnikiem i realizatorem Joteste), to widać też powrót do korzeni, gdyż sposób narracji, przyglą- dania się ludziom nasuwa na myśl debiut. Najwyraźniej tego właśnie oczekiwano, bo przyjęcie było doskonałe i trudno o rapowe podsumowanie roku, w którym by tej pozycji zabrakło. Szczęśliwie Zeus nie osiada na laurach. Jest już pomysł na nową, piątą płytę – wiadomo, że ma być konceptualna i złożona.