Epidemia fałszywych ludzi, skażona krew
Dobrze zamaskowani kłamcy, chodzący pech
Czuć śmierdzący oddech, w każdym ich słowie
Bardzo mnie cieszy że nie wiesz że to jest o Tobie
Kiedyś przyjaciele na zawsze, nie mówisz cześć dzisiaj
Wzrok wbity w ziemie, przechodząc obok znikasz
Brak siły by powiedzieć przepraszam, kpina
Podtrzymujesz racje które nie istnieją, jak wiosną zima
Potykasz się na ruchomych schodach, śmiech na Sali
Nowych kolegów zdobyłeś też tymi kłamstwami?
Nie jeden z nas się poznał na ludziach, co nie?
Kiedy po udzielonej pomocy, została pusta kieszeń
Się śmiej, przeliczając nie swój hajs w ciemnym koncie
Spotkasz sprawiedliwość w samosądzie
Jesteś jak dziwka czekająca na okazje przy drodze
Wjeżdżam tutaj tirem prosto w twoje krocze!
Jestem czarnym sanitariuszem, niech płonie zaraza
Jestem koszmarem dla braku zasad
Jestem czarnym sanitariuszem, spłoniesz dzisiaj
Jestem koszmarem, twoja śmierć wita
Tyle razy mówiłeś że się częściej spotkamy
Że oprócz piątkowego piwa, będą też normalne wypady
Dużo mówiłeś, bardzo dużo, wręcz obiecywałeś
Z perspektywy czasu widzie że się obsrałeś
W chuja grałeś, nie skomentuje twoich przyjaciół
Śmiechłem i skisłem z Ciebie bajkopisarzu
Zwrote zakończę Tuwinowym cytatem
Słuchajcie marni wyjadacze…
„I ty fortuny skurwysynu
Gówniarzu uperfumowany
Co splendor oraz spleen Londynu
Nosisz na gębie zakazanej
I ty, co mieszkasz dziś w pałacu
A srać chodziłeś pod chałupę
Ty, wypasiony na Ikacu
Całujcie mnie wszyscy w dupę.”
Jestem czarnym sanitariuszem, niech płonie zaraza
Jestem koszmarem dla braku zasad
Jestem czarnym sanitariuszem, spłoniesz dzisiaj
Jestem koszmarem, twoja śmierć wita