Chcę uciec od tego, wystarczy krok w chmury do przodu,
minie sekunda, powitam bogów.
Samobójcze myśli przychodzą, gdy zostaję sam.
Medytuję – życie przebiega, z nim mnóstwo twarzy, które znam.
Mało takich, które naprawdę kocham,
większość to te, o które już nie dbam.
Jedyne co przed tym zawsze mnie przeraża,
spaść na chodnik, przeżyć, wiara na nogi nie stawia.
Coś, co siedzi we mnie, do tego mnie namawia,
fatalne przeczucie nigdy nie zostawia. Oryginalnie utwór znalazł się na kompilacji DJ-a 600V „Szejsetkilovolt”, ale jeszcze lepiej jego mrocznej siły doświadczyć można na nieco późniejszym debiutanckim (i jedynym zarazem) albumie duetu JedenSiedem „Wielka niewiadoma” z 2000 roku. Po części dlatego, że wersja longplayowa opiera się na ciekawszym beacie, ale przede wszystkim ze względu na to, jak idealnie wpasowuje się w klimat całej płyty, będąc jej godnym ukoronowaniem. Tymi i Pih wykonują swoją pracę wzorowo. U tego pierwszego więcej jest czystej złości, nerwów, ale i determinacji, by nie wykonać ostatecznego kroku do samobójstwa. Pih jest znacznie bardziej pogrążony w smutku, desperackiej melancholii. Nawet gdy rapuje o tym, że nosi nadzieję i nie chce kapitulować, iść na skróty, trudno nam w to uwierzyć. JedenSiedem na „Wielkiej niewiadomej” byli dosadni w bardzo liryczny sposób. Nie brakowało opinii, że ich teksty to prawdziwa poezja wielkich, smutnych bloków, w których życie każdego dnia umiera i rodzi się na nowo. Dobrze, że płyta ukazała się na początku lutego, a nie jesienią, bo kto wie, czy odsetek fanów hip-hopu z depresją nie byłby wówczas znacznie większy. [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]