[Verse 1: Warszawski]
365 dni w roku mój świat kręci się wokół
Szkoły, pracy, chwil dla pasji, w domu siąść i mieć spokój
I patrzę na to gdzieś z boku, każdy krok mijam wzrokiem
To jak film, ja sam siedzę tu się wbijam w fotel
To wszystko jest względne - ja i tych parę osiągnięć
Ciągle coś siedzi we mnie, nie pozwala rzecz, że jest dobrze
Kolejne szczeble na drodze po status za mną
Spytaj tych ludzi z zewnątrz co czuję.. pewnie nie zgadną
Z tej perspektywy wszystko może się wydać okej
Oddalam się od punktu wyjścia, ale on wciąż się mnie trzyma potem
Przechodzę kolejne mosty, to nie tak prosty zysk
Ze świadomością, że sam przed sobą jesteś gorszy niż
Kiedyś, choć lepszy w czymś jak mówił Bisz
I nie ma tu równowagi, gdy lecisz w dół i wzwyż
Naraz, wy pokażcie mi Newtona
Który opisze to prawem, potem to prawo pokona
Co?.. jabłko spada koło jabłoni ponoć, nie wiem
W moim przypadku nie ma to za wiele wspólnego ze sobą
Każdy mój owoc jest wypadkową złudzenia
W środku ten sam nieład, zmienia się tylko punkt widzenia
[Verse 2: Arik]
Swoich marzeń wole nie mieć, ale wpisze w grafik
Kilka co spaliło się w planach i nic poza tym
Mijamy się ze sobą i z celami
Jak spotykamy się to kilka słów i raczej nic poza tym
Wiem, że przyjdą lepsze czasy
Oddany nie widzę świata poza tym co robię, potem liczę straty
Ciągle to wraca i to mój problem
Taka prawda, bo brak ognia we mnie, życie jest chłodne
Robię to dalej, widzę miejsce - dla mnie, nie mam ochoty by kończyć
Potem się budzę w próżni, z dwa razy mniejszą dawką emocji
Śmieją się i biją piątki, widzą jak łatwo pogrążyć
Stoję w tym miejscu, gdzie stałem - plan: żyć bez troski
Większe mam obowiązki, ale gardzę nimi
Odkąd świat maluje się bez barw z mojej perspektywy
Kiedyś mówiłem: pieprzę limit, niosłem swoją pochodnie dumnie
W głowie robiłem zdjęcie chwili, teraz mam to...
Chciałem to mam to...
Wieczne zawahania i niepewność, niezłe bagno!
Wbiłem się i nie chcę wyjść. Litość? Pewnie nie chcę i
Mów co chcesz, mam stały rytm, nawet gdy padam na pysk