[Verse 1: Stasiak]
Mógł mieć wszystko, lecz właśnie dziś to prysło
Wyszedł z domu z walizką, nie mówiąc nic, szybko
Zostawił list Matce, który później znalazła w szafce
Zalały łzy twarze Jej, czytała kilka razy, uważnie
Droga Mamo, przepraszam, ale tak być musiało
Za parę godzin zadzwonią, że znaleźli moje ciało
Ty wierzysz w Niego, więc widocznie Bóg tak chciał
Że moje światło już nie świeci wśród świateł miasta
Chciałem zadbać o to, by wykorzystać to co
Daliście mi, kłopotem było to, że byłem idiotą
Wpadłem w wir tych chwil, pieniądze były mym powietrzem
Oddychałem nim, zajęty losem swym w najlepsze
Na pierwsze miejsce zabawa, szkoła na drugi plan
Mówiła cała Warszawa o tym, że długi mam
Ze złymi ludźmi zadarłem, musiałem robić co chciał ten
Którego znaleźli rankiem, z poderżniętym gardłem
Nie miałem innego wyjścia, chyba już się domyślasz
Że to ja byłem tym tam, który zabił, by żyć jak
Każdy człowiek niewinny, rodzina i praca
To koniec mej życia linii, przepraszam...
[Refren]
Jeśli masz start, masz w życiu coś ważnego, wiesz?
Jeśli nie to masz czas, nie zmarnuj tego, ej
Jest jedno życie, wiele szans, biegniesz
Dziś mam rap, lecz życie nie jest filmem z happy end'em
[Verse 2: Pezet]
Spędzał czas przykładnie z rodziną, zanim zaginął
Siedział twarzą w twarz ze świnią w Rio, starych bawiło to
Palił, chał wino, potem kasyno, poker
Rzucił hokej, ufał jej na wyrost, choć gubił flotę
Nocne kluby, hotel i balangi
Na wylot walił h**ną, mówił: to katharsis albinos
Łatwo było go więc rozpoznać
Złota blinda, ćpunom mówił: wiesz, to tombak jest
Lombard, wymiana złota na hajsy, fanty
Nokia, stereo, Sony, Hi-Fi, joł
Brązowa śmierć z jego białych źrenic
Do zoba, wiesz, mówił: spotkamy się na tamtej ziemi
Mózg jak ozon, dziurawy, gdzie nocą bawił
Nie wiedział nikt po co zabił, trzy ofiary
Mafioso z Pragi, graficiarz
Przy nim aerozol, dragi i jakaś siksa
Jeansy, baggy, cannabis, dla niego koniec
List zostawił
Na krawacie Ojca zawisł na balkonie
[Refren]
Jeśli masz start, masz w życiu coś ważnego, wiesz?
Jeśli nie to masz czas, nie zmarnuj tego, ej
Jest jedno życie, wiele szans, biegniesz
Dziś mam rap, lecz życie nie jest filmem z happy end'em
[Verse 3: Praktik]
Nie czuł się dobrze tu, miał dość i w zamian
Pomyślał, że pojedzie do ciotki w Stanach
Od Polski z dala żyć chciał, zostać
I nie myślał o powrocie nawet, najpierw dostał wizę
Potem sprzedał wszystko, żeby mieć na start
Dwa dni przed wylotem przestał spać
Nerwy puściły mu, całą noc w zdjęciach grzebał
Potem przespał cały długi lot zza ocean
Wylądował na JFK sam, z jedną torbą
Liczył na rodzinę, myślał, że mu pomogą
Dali mu spać przez tydzień i ani dnia dłużej
Mieli go za nic, był dla nich intruzem
Kiedyś był elegancki, chodził w marynarach
Teraz w brudnym t-shirt'cie mył gary w barach
Kiedyś był kimś, w Polsce skończył studia nawet
Teraz w nędznej knajpie był popychadłem
Załamany, kontemplował życie przez noce
W dusznej, zapyziałej klicie bez okien
Nic się nie zmieniło po rocznym trudzie
To to samo obce miasto i obcy ludzi
W końcu poznał dziewczynę na imprezie dla Polonii
Przyjechała z Łodzi, miała pracę, sprzątała domy
Miał z kim pogadać, zaczęli się spotykać
Zaszła w ciążę, on każdej pracy się chwytał
I tak leciała historia miłosna
Stałą pracę dostał, mył okna w wieżowcach
Z najwyższych budynków patrzył na miasto
Miał co jeść i gdzie spać, łatwiej było zasnąć
Szło im jakoś, cieszyli się stałą pracą
Ale na kilka dni zanim skończyło się lato
Źle sypiać zaczął i już tak się czuł nieraz
Wychodząc z domu miał robotę w dwóch wieżach
Miał przyjść na obiad, ale nie wrócił
Ich sen skończył się, cały świat o tym mówił
[Refren]
Jeśli masz start, masz w życiu coś ważnego, wiesz?
Jeśli nie to masz czas, nie zmarnuj tego, ej
Jest jedno życie, wiele szans, biegniesz
Dziś mam rap, lecz życie nie jest filmem z happy end'em