Ciężko jest przełknąć niejedno mi tutaj
Ciężko ci przełknąć mój brud na Pete'a loopach
Napita grupa, na stykach burza, znów butla
Znów dumam, bo życie robi mnie w chuja
Wewnętrzna słabość, nierzadko za dużo myślę
Cześć wegetacjo! Na kacu mentalny kibel
Krzyczę na siebie, krzywdzę się na życzenie
Rozchwiany beret śle w lokacje bagienne
"Wrzuć na bagietę" trzeba często swój dół
Brać na tapetę, gdy w grupie walimy wu
Vale Tudo, Jujutsu, taa sport to zdrowie
A po zawodach pusty wzrok, pusto w ogóle
Portfel? ta portfel, jeszcze wczoraj go miałem
W kichach kabaret, w czaszce nie bardzo raczej
Rap moim haftem, lepiej tak niż na chodnik
Staram się bracie nie dostąpić agonii
Wierzę w koleżków skaleczonych tak mocno
Wiem, ze pobłądzą, combo blok plus alkohol
Chcą kończyć ze sobą, więzi niczym piaskowiec
Oko w oko z problemem, flacha odbita łokciem
Sypią się związki, sypie chęć do roboty
Byle nie skończyć, jak łby od sępienia drobnych
Są dobrzy, lecz promil dusi talie zalet
Zjebane szanse, wątroby marskie, przesrane
Zabieg? Wszywać placebo w dupę?
Parter, bliski w chuj przez tą wódę
Znam skutek, dużo bym zmarnotrawił
Gra w butle mogła zgrabić do gaci
Unik niezgrabny, lustro pękło, bez kitu
Wynik dodatni, szkło prawie sięgnęło bytu
Nie będę ci truł "Nie chlej", bo sam chleje
Lecz nie chce powtarzać znów bicia w glebe