Chwila, to nie jest niczyje, to jest nasze
To jest częścią mnie, bo codziennie na to patrzę
Chcecie przekonać się, kto rusza tym miastem?
Posłuchaj na osiedlach tej muzyki z okien, jasne?
Nie chcę więcej na ten barwny syf patrzeć
Na bloki, które mają kolor dozorczyni majtek
Albo ktoś zajmie się dizajnem na poważnie
Albo pospolicie my ruszymy się po farbę. Rahim bis, podbijający serca krytyków za pomocą nadętej pseudoawangardy – to najkrótsza, najbardziej brutalna recenzja L.U.C, z którą często przychodzi spotkać się w branży. Ale „Pospolite ruszenie” jest inną bajką, to jedna z najbardziej egzotycznych kooperacji na hiphopowej scenie, porozumienie ponad podziałami zawarte dla dobra słusznej sprawy. Chodzi tu o przestrzeń publiczną zostawianą często bez opieki, rzuconą na żer chciwym deweloperom, bezmyślnym spółdzielniom mieszkaniowym i cynicznym agencjom reklamowym. Beatboxowa perkusja dociska w podkładzie pedał gazu i pozwala mu wystartować z piskiem, a L.U.C jest w stanie sprostać tej prędkości, wyrzucając zwyczajowo rymy draśnięte abstrakcją, ale zdyscyplinowane i sensowne jak rzadko kiedy u niego. Sokół wchodzi po gwałtownej zmianie biegu, gdy postpsychorapowe trele ustępują miejsca ciężko stąpającym, racjonalnym wersom, po czym beat zgrabnie wraca do dawnego tempa. W tej współpracy podwyższonego ryzyka wszystko gra, jednak najistotniejsza jest treść. Raperzy mogą być z różnych miast, odmiennych twórczych światów, stosować zupełnie inną ekspresję i diametralnie różnić się gustem, a jednak wiedzą, że ze społecznym tumiwisizmem trzeba walczyć. Oni nie chcą żyć pośród różowych, obłożonych pstrokatymi billboardami bloków z dzielącymi wszystko płotami, za to bez skrawka zieleni, miejsca na odpoczynek czy kulturę. A państwo?