[Verse 1: Słoń] Odzyskuję świadomość w jakiejś brudnej ubikacji Oddech, jakbym pił berbele ze szpitalnej kaczki Ciężkie picie, dragsy, zarzygane laczki Pisał o tym Nietzsche, znów otchłań na mnie patrzy Telefon od matki, nie ma opcji bym odebrał Ledwo łapie tlen jakbym miał strzaskane żebra Chyba coś ze mną nie gra, całe ciało mnie boli Tańczę z diabłem przy akompaniamencie paranoi Pamiętam jakiś stolik, pamiętam jakieś driny Ćma barowa, biby, niedobór melatoniny Nie wiem kim byli ludzie którzy robili mi zdjęcia Mam nadzieję, że to sobie wszystko wkręcam (demencja) Pierdolony ciężar, objawy delirki Resztka świadomości rzęzi jak zatarty silnik I muszę być silny, choć stres za gardło łapię A czarne wizję wiją się jak kokony pijawek Koszmary na jawie w psychodelicznym cyrku Znów gram pierwszoplanową rolę urwanego filmu Kilka nowych sińców, skąd je mam nie pamiętam Strach w bebechach, poza jak jebana skolopendra Cmentarz szarych komórek, nie śpię po nocach Zimne poty, odór toksycznego osocza Stoję z opaską na oczach pod egzekucyjna ścianą A złe myśli jak kruki rozszarpują tożsamość Tutaj lekarze nie kłamią więc skumaj to typie Że balet w za dużej dawce może zrobić z Ciebie cipę A życie cię nauczy właśnie tego małolacik Że docenisz psychiczne zdrowie wtedy, jak je stracisz [Hook: Słoń] Blizny, blizny - mea culpa Blizny, blizny - mea culpa Blizny, blizny - mea culpa Obłęd, paranoja, autodestrukcja
Blizny, blizny - mea culpa Blizny, blizny - mea culpa Blizny, blizny - mea culpa Osiedlowa chemia, psychotropy, wódka [Verse 2: Jongmen] Zamknięty w dwóch światach, tu szukam symetrii Geometrii, pętli co na szyi mi tętni Pierdolony bad trip mam jak Jimi Hendrix Nieskończony mętlik poskładać jak tetris Wciąż uboczne efekty, rozdwojenie jaźni Strach, to konsekwencja naszej wyobraźni Na rezerwie wskaźnik, każdy z nas ciągle pędzi Pisał o tym Freud, że to, to popęd śmierci Nęci ta rozrywka, narko i alko, znam to Hedonistą dziwka, a egoizm jej alfons Szewc bez butów chodzi, a innych uczy fachu Tak ja uczyłem życie, nie czując w ustach piachu Budując dom bez dachu, nie przewidziałem burzy Dzisiaj brachu widzę błąd niewybaczalnie duży Aniele stróżu, stróżu strzeż duszy mego ciała A raczej głuchej ciszy która po niej została Psychoaktywny dramat, tu w taniec śmierci grasz Chcesz zniszczyć piękny umysł schizą tak jak John Nash Jak Don Juan DeMarco, jak Donnie Darko Dziś na każdym osiedlu jest jakiś narko hardcore Rozkmiń czy warto zakleszczyć się w tej matni Lot nad kukułczym gniazdem jak Randle McMurphy Moralniak bez jazdy, demony, deprecha Blizny na psychice nie obeszło się bez echa Posypana krecha, towarzysze z jazdą Wciąż to samo gówno tylko pod inną nazwą To zaburzeń pasmo, efekty spożycia Ocknij się nim zwichnie cię do końca życia [Hook: Słoń]