[Verse 1]
Mogę śnić swój sen, albo tkwić w pustce
Być oszustwem u progu scen teatrów lalek
Być dla nich lustrem, odbiciem zaszytych ust wiesz
To me zeszyty muśnie, nim uśniesz uśmierza ból ran
Zadanych niesłusznie, więc zmuś mnie
Bym zasnął z tobą, bym zasnął obok
Rano widział twój uśmiech no bo
Nie ma w nas nic poza tym co ludzkie
Każde słowo jest mym wizerunkiem
To mój sen jak moje logo, mój odpowiednik
Mówię dość bredni, miasto cieni też je ukradnie
Bo ma to we krwi a ty cierpisz na marne
Bo kolce cierni nazywasz ziarnem
A parter nazywasz wernisażem czerni martwej
To śmierdzi żartem, bo to nie śmierci warte
Ja spisuję me sny gdy biorę kartkę
To scenariusze spraw obecnych odbitych w walce
[Verse 2]
Wchłania nas czas, ludzkość dąży do spełnienia
Właściwie od kiedy Ziemia niesie tutaj brzemię Ziemian
Bez zastanowienia, znowu wspiera wzorzec struty
Ile w ludziach jest schorzeń, gdy chcą czuć smak waluty
Żeby jak dziecka smoczek ciućkać cudze fiuty
Drogi na skróty, człowiek opluty i skuty, człowiek
Który wciąż wierzy, że drugie życie kupi, nie bądź głupi
A z resztą chcesz, to masz, to bierz to
Bo tylko twoje jest to i to jest w tym piękne
Możesz mieć swoje szczęście idąc przez park za rękę
Albo dławić się codziennie innym chujem w gębie
Mi to obojętne, to twoje życie idzesz swoim torem
Ludzie zależnie od woli stawiają się przed wyborem
Futro z norek, albo plastikowy worek
I to jest kurwa chore, to uciekanie w skrajność
Marność nad marnościami, wszystko marność...
[Verse 3]
Życie jest wulgarne, to i ja jestem wulgarny
Gdy ból garnę garściami jak skarby
Życia barwy, od larwy do motyla wystarczy chwila
By uwierzyć w artyzm jak w Boga przyjaźń, to nas zabija
Sen o krainach, który nie mija wraz z ranem
I odbija każdą ranę w stronę dźwięku w membranę
Ja bez lęku rzucam się w życia zamęt
Ja bez lęku biorę co mi pisane