[Zwrotka 1]
Urodziłem się nagi na zimnej czasu osi
We krwi przypadku galopujących godzin
Po nic w zasadzie, dla żartu liczb, statystyk
I min, ginących chwil przy czarnej kawie
Nie szukam pewności w świecie bez istoty
Do której dopasować miałbym swoje sądy
Tylko jest pustka w gusła obszyta jak kukła
I która roi sobie, że rodzi prawdę w bólach
życie wypluwam jak kuna pióra po ucztach
W ludzkich ulach stłuczony mam okular
W miasta szumach i w sennościach jezior
Nie ma nic nieobojętnego
Tylko gwizd krzyku bezradności wobec braku sensu
By tlił się cel dla żeglarza i okrętu
Nie ma mieć co za złe pomiarowemu prętu
Gdy umieramy śmiejąc się z prawdy oraz błędu
Bo to nie to, nie ten ton, który wskazywała oś
Po co zlość, kiedy kość łamie się jak kłos
Nie istnieje los, który ma przebłagać lira
Tylko chłodna materia i z niej efemeryda
W ścięgien podrygach mięsne igliwia
Dźwigają kruchy filar i duszny nadwyraz
Nim spadnie topór na opór karku splotu
śnimy swą iluzję, że mamy duszy kontur
[Refren]
Urodziłem się nagi w uniwersum wrogim
Bezkresu na nogi nie postawię Wam w równaniu
Bo iluzje o ładzie pospadały dawno z koni
O skaly zamglone rozłupały kadłub
Pomiędzy pancerzem twarzy tak kamiennej
A falą dźwięków wylanych z mych warg
Kotłuje się nicość i smutek, bo wiem, że
Krople z burz odległych przyniesie mi wiatr
[Zwrotka 2]
Zbyt płytki oddech żeby zadąć w złoty róg głośno
Kiedy miód smakuje gorzko znów
Cały ludzki chów pójdzie w grób i tak., w piach
Jak łopat ostrze, co usypie kopce, porosłe jałowcem
Z czasem, i mchem owszem też, bulgocząca krew
Stos pojęć, rozumu miecz - to wszystko precz
W obliczu faktu, że nikt nas tu, ani nikt nikogo
Nie zapamięta po plus nieskończoność
Zostanie porost na kikutach murów tylko i błoto
I z niego ulepią naczynia jak nasi protoplaści
Których w garści mamy garczki
Wykopane nocą, bez smutku, że pomarli
Nie znam ich imienia, gdy obracam w palcach
łużycką skorupę talerza, co pamięta pragnienia ich
Nie wiem kogo, ona wie, czuła nerwem gliny smak godziny
Gdy do izby weszła smierć
Wejdzie i do nas też jak pstrokaty cien
Im niżej nasze słońce, tym większy ma swój grzbiet ten cierń
I głębszą czerń, w której znika logika ludzika
A serce pika razy kilka zanim bryłka życia stopnieje w ciecz
I znów będę nagi, tak molekularny, ponad karty historii
Wydarty, szarpany przez wiatry i jedzony przez czas
Pośród Was, nim odejdziecie wszycy w nicość raz po raz
[Refren]