Na ulicach płoną nasze myśli
Nawałnica, wyścig, po to przyszli
Wszyscy ci, których próżność zabija
Nie mów nic, ponoć jutro nam sprzyja (2x)
Nie mówiłem im, że będę walczył
Mówiłem, że dosyć mam nieudanych prób
I że już chyba po prostu wystarczy
Nieświadomie sam kopałem sobie grób
Słowa były wtedy lżejsze od tlenu
I częściej prosiły mnie 'już nic nie mów'
Sukces? Zawsze dążyłem ku niemu
Ale wtedy miałem chyba zbyt dużo problemów
Pytali - czemu wiara w tobie prysła, jak bańka?
Tak wyszło, niestety
Nie miałem nawet siły, by złapać za majka
I stałem sam na krańcu świata jak kretyn
Nie wiedziałem jak wszystko to, co mam
Mogłem stracić w jednej chwili i zostać tu sam
Nie trzymałem się z ludźmi, trzymałem się z dala
Mówiąc się nie kłóćmy, lecz wypierdalaj
Nara! Bo w tym cały ambaras
żeby dwoje chciało na raz, a tylko jedno się stara
Już mnie nie jara życie w samotności
Mógłbym tu zaraz zacząć szukać miłości
Ale miałem dość ich i chyba skumałem
że to czego szukam już miałem, amen
I co teraz popierdolony świecie?
Nawet taki gość jak ja musi zaufać kobiecie
Siła to jedno
Ale spokój daje tylko ktoś obok, wiem to
I stałem się innym człowiekiem z dnia na dzień
I chyba wiesz, że jest lepiej gdy rzadziej
Liczba butelek na stole wyznacza
Godzinę o której się kładziesz spać.. (x3)
Mógłbym wychwalać miłość, emocje i dotyk
Jej oczy, jej włosy, czy uśmiech
Mógłbym się starać mocniej i prosić
Boga o to by tak już było, gdy uśnie
Mógłbym być chamem, to też umiem, serio
Sprawić, że byłoby ciężko ze mną
To spacer po linie, bo czasem sam nie wiem
Czego chcę, dziś chyba mam pewność
I mam nadzieję, że jesteście ze mną...
I stałem się innym człowiekiem z dnia na dzień
I chyba wiesz, że jest lepiej gdy rzadziej
Liczba butelek na stole wyznacza
Godzinę o której się kładziesz spać.. (x4)