[Verse 1: SC]
Lubię żyć oszczędnie, może to kwestia pochodzenia
I też myślę logicznie więc trochę znam się na cyferkach
A więc z miejsca mam piękne wytłumaczenie dlaczego
Kiedy w sklepie jestem biorę większe opakowanie od czegoś
Nie no, wiesz to jest choćby litr, a nie pół
Kiedy pijemy to lepiej wygląda z czymś takim stół
Albo kiedy piwko chciałbym wypić wolę naraz kupić osiem
Po co potem miałbym znów do sklepu latać? Oszczędź
Proszę cię koleś, po co w ogóle mam brać mniej?
Na pewno się nie zmarnuje w każdym razie, nie martw się
No właśnie, także wezmę tyle i wypiję
Znając mnie będę chciał też po kolejne pewnie iść gdzieś
Wpierdalam fastfoody aż się nie mogę już ruszać
Chociaż to akurat oszczędne już nie jest - są minusy
Ale chuj z tym - ten konsumpcyjny tryb działania
Zajebiście mi pasuje, bo uwielbiam zaspokajać
Wszystkie potrzeby ciała - w sumie na tym polega
To nasze życie - nie wiem czemu niewielu dostrzega to
Ja widzę, ja czuję że niewiele więcej można
Także robię to co lubię - nie robisz tak to zrób choć raz
[Verse 2: SC]
W kuchni radzę sobie zajebiście jeśli chodzi
Tam jedynie o to by zabrać z lodówki piwo lech
Premium czy może by tosty sobie do niego zrobić
Więc dzwonię telefonem do mej jadłodajni ulubionej
Oczywiście z dowozem. Jadam pizzę sześćdziesiątkę
Mięsną w miarę możliwości i najlepiej z ostrym sosem
To znaczy - zrozum to dobrze - sześćdziesiatkę zamawiam
Jak mam co najmniej osobę jedną głodną co pomoże mi z tym - ja sam
Nie mam szans - nie bądźmy groteskowi
Wpierdalam to, a żołądek po brzegi pełny się robi
Nie ma opcji bym wstawał co najmniej przez godzinę
Także mam browarów zapas przy kanapie, tuż przy girze
Kiedy idę gdziekolwiek to jest to jedynie kibel
Nie widzę przeszkód gdy wrócę żeby zagryźć tą pizzę
Jakimś chipsem, czy paczką, czy dwiema, czy nawet
Potem zalać trzecią paczkę chipsów drugim czteropakiem
Picie, wpierdalanie, pełen pakiet, to mi daje
Poczucie komfortu, łapiesz? Lubię nieumiarkowanie
Czuję się spełniony, kiedy mam pełny brzuch i
Chuj z piramidą Masłowa, niepotrzebny wtedy bóg mi
[Verse 3: Rybi]
Kiedy łapię pętle chcę więcej zawsze
A z pętlami jest jak z jaraniem więc częściej kaszlę
Oni mogą mówić mi "zostaw to" ja pozdrawiam ich
Leję na zbiór tych opinii - ruszam i zostawiam dym
A najgorszy w tym wszystkim jest brak granic czystych
Więc w kolejce do nich stoją gibon, bongo, butla i wiadro z fifki
Jebie mnie placek z haszem, nie chcę czekać na fazę
Bo wiem że przez czas oczekiwania przyjmę z pięć blantów raczej
I nie mogę sobie tego odmówić nigdy
A potem nie mogę odmulić pizdy i najchętniej to bym odpulił wszystkich
Powoli zbliża się już pora realizatora, gracza
Dwa mixy, trzy bitwy a się aurą pracy otacza
Mogę siedzieć tak cały dzień i mówisz, że marnuję się w życiu
Nie wyciągniesz mnie na piwo bo nie znam w tym umiaru
Tak jak ty nie znasz umiaru w piciu
I moje life to nie high, i know, choć haj mam, you know
I tak, czasem hajsu brak i dziwne że pytasz czemu, bo wydaję go
Kwit leci na wszystko czym sie jaram - eee - mam zajawkę
I nie dziwi mnie że czasem się dziwisz, bo ja chcę co ja chcę
Więc zamknij grzecznie ryj, bo życie toczy się pomału
A że tak a nie inaczej, cóż, to nie znam umiaru