Drzwi, klatka, okrągły przycisk, winda
Grzmi sąsiadka zachowuję się jakby mieszkała w Buckingham
Palace jej ma pięć pomieszczeń
Taras jest choć za mały by odczuwać jakiekolwiek dreszcze
Więc zostaje zwykle pod sufitem
Ten popękany rytmem i wyblakły przez jupiter
Ten sam facet obok i jego zapowietrzony kaloryfer
Myśli nad opcją nową, czy kolejnego na oku ma jej komitet
Są wielce szczęśliwi jest im wesoło jak nigdy
Ona wiedzie karierę diwy, on dzięki mozołom eee...on zawsze był ambitny
I łypią na siebie nadal żądnymi krwi już przekrwionymi oczętami
Widocznie coś zostało z okresu dojrzewania
Mimo, że zdążyli go przebiec, a to nie lada sztuka przecież być takim samym
Zaocznie wierni swoim ideałom nie przewidzieli procesu przemijania
On snuje niekończącą się opowieść na łonie modliszki
Ona niespiełnione ambicje księżniczki trwoni na nim
Obiecał miliony monet i koronę za taką żonę mówił wszystkim (ah ci zakochani)
Teraz żałuję że jedyne co co może dowieźć to podanie o urlop tacierzyński
I tkwi codziennie z pytaniem na ustach: cóż za bestyja zniszczyła me amerykańskie plany
A odpowiedź na nie jest pusta, może drzemie w pomyjach pospólstwa, a może jest ogólna jak mieszczańskie gusta
A może bałeś się nie być takim samym
By nie dostać nagany
Od waćpaństwa
Zmarnowana szansaaaaaa