[Verse 1: Majlowski]
Miałem życiu dać policzek, miałem w końcu przestać krzyczeć
I choć drugie mi nawet idzie na pierwsze za duże ambicje mam
Mówią: „rób małe kroczki”, a ja wszystko chciałbym na raz
Najpierw złapać Boga za kostki potem krzyczeć wam, że sram na świat
I czuję rozdwojenie jaźni nic nie łączy mi w całość się
Nigdy nie byliśmy poważni pora zmienić to chyba; pryzmatep
W chuju mam w sumie czy złapią to suki czy dadzą już spokój po pierwszej linijce
Nie jara mnie poklask półmózgów za bluzgi czy wersy na pokaz i płacze w nawijce
Miałem nie mówić już o tym, a czuję to ciągle niestety
Że zamiast tych trampków za kostkę, mentalnie mi bliższe są chyba kaszkiety
Miałem być obojętny na to, żyć dalej beztrosko przez lata
Ale ojciec nauczył mnie nie stać w miejscu nawet gdy co dzień młot mnie zgniata
Inwestuje w ten samorozwój, póki co nie wiem czy to coś da
Ale tak mam po prostu, żyję luźno dopóki wszystko mi gra
Miałem skończyć z tym paradoksem, mimo wszystko on kisi się w nas
Tylko że to nie jest tak proste, dopóki na plecach wciąż wisi mi czas
[Verse 2: Majlowski]
Mam trochę jak Ras, jestem najlepszym sobą co dnia
Nawet gdy mi deszcz pada na twarz, to w chuju to mam jak Laik
Czuję jakąś dziwną pustkę, coś jakbym zgubił część, nie wiem
Może dlatego nie znoszę ustępstw i zawsze chce biec dalej przed siebie
Byle tylko nie patrzeć za siebie, parę razy zawiodłem, to wiem
Nigdy nie chciałem skończyć na glebie, dlatego tak zadzieram łeb
Mam nadzieje, że się nie potknę, kiedy wzrokiem celuje wysoko
Bo mam ambicje wyniosłe, a znajdzie się ktoś kto zechce mnie podciąć
Miałem dać z siebie wszystko, a czuje że to nie jest max
Kiedy już jestem tak blisko, na pięcie odwraca się świat
Nienawidzę ludzkiej głupoty, choć w sumie to nieobiektywne
Bo to ja mogę być głupi, a wszystko co robię dla Was jest dziwne
I kiedy się stało tak trudne, zostać przy racjonalizmie
Motamy się w koło jak durnie, do marzeń dolewając czystej
I dawno przestaliśmy się żalić, mimo że nie ma nic do ukrycia
I tak nikt by nie chciał ocalić, tego za co oddaliśmy życia
[Verse 3: FFK]
Miałem się ogarniać ,wygonić z siebie ducha lenia
Z uśmiechem jak Mucha, pety od palenia lenia
Mimo upływu tylu lat, przebyliśmy razem drogi szmat
Czas to dla nas z tyłu kat , zbija pionki szach-mat
Matka mówi że mam się uczyć, a siedzę dalej w liceum
Jak idę do przodu, a stale brak mi celu
Miałem być marynarzem, a pływam w morzu wódki
Nic nie idzie w parze, a ty dalej swoje mów mi
Uniżam w gmach skroń lecz całuję życie w usta
Jak dym, łapię w pięść, otwieram dłoń , jest pusta
Być wierny komuś czemuś,tylko swoim zasadom
Rzucić używki kiedy zycie las vegas parano
Obiecuje sobie coś, łatwiej wywiązywać mi się wobec innych
Niż wobec siebie z obietnic tak mam, wolę być inny
Winny to tylko sam sobie, nie jest trudno z sumieniem wcale gdy
Brodka śpiewa ciągle w głowie, pierdolone „MIAŁEŚ BYĆ"