Piszę po nocach, zasypiam za dnia
To mój prywatny kaftan, ten świat kopie jak afgan
Po trupach do celu, ten slogan już wisi
Jeszcze cię tu zdobędę, moja droga Khaleesi
Życie to tani plastik, ludzie nie są poważni
Mam w chuju "what do you mean?", ja to nie Justin
Ukrywam się na mieście, tam gdzie łatwo się staczać
Przez durne implikacje mam przyszłość Himilsbacha
Proszę mnie zabierz stąd, na wzgórzach jak w The Weekend
Mówią, że dla takich jak ja muza jest narkotykiem
Znam hardcore liter, bo słowa mogą ranić
Już byli więksi ode mnie, którzy się wykrwawiali
To moja ścieżka, jestem uzależniony
Muszę się wdrapać na szczyt, nawet jeśli jest stromy
Muszę wydrapać ściany naćpany sukcesem
Jak już mi się to uda, odstąpię ćpunom fetę
Bo żyję lepiej jak mnie nie widzi nikt
Przy zgaszonych światłach
To mój prywatny cyrk, w ruch idzie znowu małpka
Drę wyblakłe zdjęcia, na których ty się śmiejesz
Od mojego poczęcia byłaś sensem, istnieniem
Odwiedzasz mnie o zmroku, moich problemów słuchasz
A ja jak bękart Starków, chcę znów wywołać ducha
Mijam stare ulice, by znów ciebie zobaczyć
Stoję na światłach miasta, tak jak kiedyś Grammatik
Mówią, że dla nas przyszłość jest zapisana w gwiazdach
Phenomenal jak Marshall, chodź, to pokażę astral ci
Gubię jak hustla plik, weź mnie za rękę
Wysokoprocentowy płyn i zaczynam zaklęcie
Po szczęście do utraty sił, tak cały rok
Bo mam w sobie nadzieję, tak jak Billy Hope
[Bridge]
Wiesz, my tak żyjemy, to nasze Winterfell
Lód obok serca i chłód pośród źrenic
Nasze prywatne mury stanowią dla kogoś cel
Moja droga Khaleesi, masz w sobie smoczą krew
Dziś znowu mi się przyśnił ten obiekt pożądania, co ci odbiera tlen
Dobra, kończę z poezją, walę wódę do rana
Ten świat na trzeźwo nie ma nic do zaoferowania
Mam całą osobowość schowaną w metaforach
Gdybym nie mógł tu pisać, tonąłbym w ketanolach
Taksówki tam gdzie zawsze, jak złapię to mam farta
Ciężko wracać do lokum, które zmieniasz co kwartał
Ludzie mnie zaczepiają, a mi tak ciężko przestać
Być tak samo wkurwionym, jak w tych kolejnych tekstach
Ze wszystkich moich kumpli nie zostałem Jan*szem
Bo rap, bo trasa, płyta, ziomek, kurwa ja muszę
Dążyć do swoich marzeń, choć ciągle widzę progi
Co mi, kurwa, po aucie, jak zboczę ze swej drogi?
Co mi po tych wakacjach w Egipcie, last minute?
Jak widzę znów publikę drącą się "masa sk**i"
W ogniu kolejnych hejtów, za barykadą propsów
Ta duma to nie kostium, musiałbym skoczyć z mostu
Jestem nie do złamania, zamykam mordę dziwkom
Znam horrory jak Hitchco*k, przeżyłem, kurwa, wszystko
Sława jest warta grzechu, daj fejm, nim zawisnę
Nie jestem złotą rączką, jak Jaime Lannister
W obliczu problemów, ta, krzyczę, że życie to próby i błędy
Rozlicza mnie gremium, moim celem jest zapychać te kluby w weekendy
Liczę się z ryzykiem, jeżeli będę tonąć
To poucinam łapy wszystkim pomocnym dłoniom
Tak zginął tutaj człowiek idący po nieśmiertelność
Znam cenę za splendor, wiem, że zabiera tętno
[Bridge]
Wiesz, nie wierzę w przeznaczenie
Jeżeli coś osiągnę, to nie przez znajomości
Paru moich kolegów tu wpadło przez nasienie
Dlatego mała odmawiam ci chwili przyjemności [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]