To był zwykły wieczór w tym mieście, standard w tych rejonach,
Gdzie dwóch podobnych do nas, szło dzieło swe wykonać.
Trzeba uważać w tych stronach, gdy w grę wchodzi rasa.
Ktoś coś zjebał! Więc dwóch arabów idzie zajebać białasa,
W imię zasad - Ahmed i ten po prawej,
Chyba ma na imię Ha**an i 25 lat prawie
I parę godzin temu, właśnie jego młodszy brat
Mając w oczach strach, opowiedział mu o całej sprawie.
A wiec, parę dni wcześniej, we wrzasku przerwy trakcie
W jednym z paryskich ogólniaków z poprawczakiem na kontrakcie
Mijając białych trwających w rasizmu akcie
Usłyszał że jeden z nich araba zajebać chce
Nie bez powodu, bo bez powodu to bezsens
Przez jakąś białą dupę, która z białym być już nie chce
A na domiar złego, na tego białego miejsce
Wskoczył jeden z nich określany przez tych mianem "śmierdziel"
To stanie się dziś albo jutro
Brat Ha**ana nie umiałby zliczyć ile razy słyszał takie gówno
Spokój tu jest wizją złudną, chyba że jutro kogoś stąd wyludnią - trudno
Niech spierdalają szybciej niż euro z konta
Nawet te spędzane wśród grup o skrajnych poglądach
Agresja to spontan trochę cięższy niż drwina
O niej się zapomina - chyba że płacze rodzina
Gdy wracasz do domu...
Ha**an aż zamarł
Przy drzwiach stała zapłakana ciotka - obok zapłakana mama
W powietrzu aż się dało wyczuć dramat
"ta noc będzie inna, niż ta która skurwiel miał w planach!"
Powiedział sam sobie do siebie
By chyba go pojebie, zajebie psa - zasada jeden za jeden
Najgorsze to że kto to nie wie
Wie że musi się dowiedzieć, a nie siedzieć w miejscu, ruchów swych być pewien
Przez minut 7, do miejskich legend, fonów
Kondolencji ziomów, nie wie nic bo nikt nic nie mówi nikomu
A po domu kręcił się brat któremu wszechświat się łamał
Znał imię i musiał poinformować Ha**ana
Słyszał cały plan na zamach
Gadał twardo jak skała
Tłumacząc że myślał że to zwykła przechwała
Historia brata zmierzała tam gdzie finał
A on przypominał sobie o podbojach kuzyna
Jak miesiąc długi dzień w dzień inną białą zapinał
Mimo ostrzeżeń że to tutaj burdy może wszczynać
Wieczór powoli się zaczynał
Złapał za telefon i pognał gdzie zdarzeń lawina
Jego brat wiedział ze może nie wrócić
A na pewno nie wróci,
Zanim słońce znów zacznie się wspinać po blokach
Dwóch typów z przeróbką glocka, przez dzielnie gdzie mogli by ich odjebać na pokaz
Wśród swastyk na flagach, w oknach, na murach i blokach
Gdzie biali powykreślali z Biblii słowo "kochać"
Znaleźli budynek i piętro
Znaleźli drzwi za którymi ktoś dziś pozna co to piekło
Przybyli tutaj z misją jedną
Choć tak naprawdę niczego nie są pewni na pewno
Niech spierdalają szybciej niż euro z konta
Nawet te pełnie newsów o nastoletnich mordach
Agresja to spontan trochę cięższy niż drwina,
O niej się zapomina, chyba że gada rodzina
Gdy budzisz się w domu...
Ha**an aż zamarł
Słyszał jak sąsiadce o wszystkim opowiada jego mama
Kuzyna nie zabił biały, choć może miał zamiar
Tylko jakiś czarny cień za marne dwa i pół grama
Poczuł że zabił człowieka, musi dzwonić do Ahmeda
Zamknął drzwi i pięć sygnałów odczekał
W tym samym czasie, w drzwiach jego domu
Stanęło dwóch białych gości wcześniej nie znanych nikomu
Podniósł wzrok znad słuchawki dopiero,
Gdy usłyszał wrzask brata i zdławiony pisk matki
I coś jeszcze - melodię którą Ahmed miał w fonie
Gdy Ha**an dzwonił - ustawioną jako dzwonek