Idę po wertepach obranego traktu
Jam bałagan czy to ten świat jako labirynt faktówAktu
Alanie wijący się szybciej
Od taśm i kompaktów Tłów
Wygina się jak plastik od obłędu
Gimnastyk pędu czynów i słów
Uwikłany w swego DNA ramy unoszę się
W kłębach wspomnień i snów
Może to wszystko jest iluzoryczną watą
A to co złe za dobre opłatą
300 metrów z dzielnicy baśniowego lasu zgasło jak lato
Na rzecz bytu ciasnego jak atom
Niepewnego jak sojusz NATO
Nie martw się kochanie
Nie martw się tato
Dam rade jakem eluceluc
Moc jest ze mną wie to imperator
Ja parapsychogenerator
Z rozbabraną brodą
Mam wiarę jak frodo
Wiem todo piero pierwsza kwarta
Los wycina nam kołki
Jak dowcipny tartak
Muzyka to podarta karta
Czasem gry nie warta
Ale moja karta.
Od serca i od zera...
W plastelinowym swetrze
Pieprze nieprzytomnie
Idę tak skromnie ale wielokpomnie
Ciężko ciągnąć
Po nierównym gruncie
Wózek tak słodkich wspomnień...
Zostawiam je więc na czas remontu
Idę mimo rządzącego mną
Nie mojego rządu
Który łata dziury ostatnim kłębem
Naszych nerwów
Idę więc begnę nawet kiedy śpię
Bywa lepiej niż w niebie bywa
Jak we mgle
Nie wyjaśnię tego skąd mam
Te dziewięć pięt
Nie wiem już co na jawie wieje co dzieje
Się we śnie zajeiście
Śnieg przebiśnieg zieloń złote liście x 3
A wokół ciągle śnieg zieleń wiśnie
I oczywiście znowu najdłużej deszcze
I spadające liście
Wybacz mi że soczyście
Wylewam się jak spam
Wybacz mi ale mam
Remont na arteriech mego życia
Remont na arteriach mego życia