[Klasiik]
A czy Ty czujesz się potrzebny?
Ostatnio trochę myślałem, wiem, to śmieszne
Lecz to nie czas na żarty, wprowadzam więc korektę
I pytam gdzie to lepsze życie niby być ma
Jeśli jesteś gdzieś w pobliżu widzisz dziś jak
Przebiegam tu i tam, ciągle niszcząc się
Lecz nie zauważasz mnie, jestem tylko tłem
Tylko sen dzisiaj odpędza myśli złe, myśli te
Chciałbym zmyślić je, ale dziś ich treść jest zbyt autentyczna
By je odrzucić, wszędzie widzę pokusy, chwilę później pokuty
Chciałbym się poduczyć żyć, pomyłki mych myśli unicestwiają mnie powoli – to boli
Przykrych momentów w życiu mam coraz więcej
Ponownie odwiedza agonia serce
Zwykle to ten sen jej każe się wynieść, czasem pozwala jej nocować
A te chwile przeciętny zjadacz chleba nazwałby koszmarem
Wtedy sam na sam z wadami zostaje
Co dalej? O tym właśnie jest ten kawałek
Myślę czy opuścić coś w czym się zakochałem
Stara miłość nie rdzewieje – nie jest metalem
Lecz ja wierzyć w tą miłość i w siebie przestaję
Wchodzę w siebie gdzieś dalej, an*lizuję
Kolejny dzień moje serce nakarmi bólem
Nadal syf czuję
Często czuję wyboru dróg wpływ
I choć rzadko mam chwilę, że nie chcę czuć nic
Jakiś duch zły dziś chce bym był jak Faust
Zamienia dotychczasowe blizny na strach
Strach? an*lizę przez zwoje przepuszczam
I nachodzi mnie konkluzja – boję się jutra
To jest ten układ, w którym od dawna trwam
Kwintesencja egzystencji tkwi w porażkach
A jeśli Bóg istnieje chyba mnie nie lubi
Bo wciąż jest złośliwy, choć nie będę wiernie służył
Jeśli jest, niech przemówi
Uwierzę, lecz przedtem niech wybawi mnie od nieszczęść, które czuję nawet we śnie
Chyba nie mam po co żyć
Po co tkwić wśród rozczarowań, gdy mnie zalewa potok ich
Po co śnić o rzeczach, co są poza zasięgiem
Dlatego piszę ten list do was naprędce
O was, na ten dzień, mam tylko jedno zdanie
Ludzie to pedał, jak nie zjeb to frajer
Jak nie chuj to kłamca i tak w nieskończoność
Zamiast czerpać z życia tylko się go boją
Ja jedyne, co czerpię z niego to smutek
I być może je porzucę, choć wiem, że to głupie
To tracę wciąż czucie, dłonie drętwieją
Gdy jedynym, co mam od życia ciągle jest niemoc
Ciągnie mnie przemoc, ludzie mówią: „omiń spazmę”
Nie wiem czy pamiętasz, gdy mówiłem o przyjaźni
Ludzie mnie męczą, wkurwiają, nade mną znów stanąć chcą
I to samo wciąż, mam żyć dla nich? Sayo
Co? I tak wszyscy na mnie sracie
Jedyne informacje o mnie macie w rapie
Jestem tylko tłem, tła ludzie nie kochają
To koniec mej życia linii, dobranoc
Niektórzy pamiętają pierwszą tego część
I wiedzą, że niektórzy zamiast w siebie wierzą w lęk
Wiedzą gdzie tkwi granica między słowem a czynem
Każdy, kto ją przekroczy lęk w sobie zabije
Lęk? Kiedyś zwykłem mówić o tych słabych
A wiadomo, negowanie szybko wchodzi w nawyk
Dziś sam jestem jednym z nich, ich plejady
Za słaby by żyć, za słaby by się zabić