[Verse 1]
Bez kompleksów, Maraton tekstów, zaczyna bieg
Nie słyszę hejtu, głuchy geniusz jak Beethoven
Tak wielu ludzi się trudzi być gdzieś zaistnieć
Publicznie, w efekcie robi bekę z siebie, heh dziwne
Bez owijania w bawełnę owijam grę
I odbijam piłeczkę, zgotuj kolejny test
Rozjebie, bo wierzę tu w siebie nie jeden tu jebie
Jaki nie jest, a gdy ziom w potrzebie robi pod siebie
Nara jak Baumgartner i Bisz na raz
Spadam w górę jestem bliski misji dla NASA
Jakim cudem, żeś się wdrapał tam?
Jakimś cudem ty masz tupet… wypierdalaj
Jestem z 71? chyba na to za szybko
Kocham to arterie, choć wpadłem tu po dyplom tylko
Nie mów mi kto piznął lepszą płytę
Przychodzę tu znikąd, i nie byłem faworytem
[Hook]
Typy pytają skąd on się wziął skąd
Typy pytają kto to, kto to, kto
Typy pytają się co, co to za ziom
On wchodzi na scenę i robi Sztos, sztos, sztos
[Verse 2]
Mówisz baranie, dzięki Tobie rap wstaje z martwych
To jak gadanie, że cyganie są filarem gospodarki
Ryje mi banie to nawijanie, ze szmalem w tle
Kto ma, kto nie - rozmowy głodnych hien
Mój Everest jest wciąż tutaj
Niewiele zmienia się, niezmiennie wierzę w cuda
Kiedy Ty Szukasz pytasz jak Emilo Rojas
Komu mogę ufać, kogo mogę kochać Ja
Wchodzę z bandą wspiera mnie Fandango
Nic nie jest prostsze, nie proszę o las rąk
Ale wyrośnie nie podlewany propagandą
Niewidziany wcześniej, wystrzelę jak Armstrong
Weaki na baczność? W chuju mam i tak nie zasną
Szykuje świetlny koktajl butle z naftą
To nie bragadaccio, a głód zwycięstwa
Tylko to ma wartość, co wychodzi z wnętrza