[Verse 1]
Jeden z bandy oberwańców
Których jedynie krępuje przeżyć łańcuch
Bez smyczy wytwórni, ubrań kagańców
Szczęśliwi własną niedolą bezpańską
Po przeciwnych stronach miasta barykad
Ledwo garstka ma nas za przykład
Ledwo garstka kuma, duma nie pozwala nam
Żyć inaczej, niż się tułać po schodach do miast
Bez kluczy do miast, ulica wykarmiła
Romulus i Remus, złość to nasza wilczyca
Chcą nas rozliczać i kły nam stępić
Nasze dzisiaj to ich świat równoległy
To nie nasze życie, to nie nasz świat nawet
Więc to, że istniejemy, jest z ich strony łaskawe
Po drugiej stronie lustra jest nasz świat
Choć to trudna rzecz tak dorastać
I wrastać korzeniami, żywią nas ochłapy
Kiedy krzywo patrzą, by tylko nas spławić
Goszczą nas kanały, nie tam gdzie reklamy
Jedyna nasza czystość, gdy mamy wejść na bit
[Verse 2]
Witaj, piszę to znowu z okopów
Kiedy chcą nam wyrwać moralny kręgosłup
Santa Muerte widzę we wstecznym lusterku
Jak mogłem wytrzymać, jest niepojęte
Za każdym zakrętem w tym kraju śmierć się czai
Jedni nie żyją, inni są jak hologramy
Mam dość monodramy, miałem się zabić
Na cztery lata poddałem się hibernacji
Wróciłem do oddziału, partyzantka addix
Choć jak dziś pamiętam - szczuli nas psami
Chcieli nas zabrać, przesłuchać
Na koniec nam wmówić, że prawda jest głupia
Na barkach skrucha, skrytobójcze plany
Miałem wejść w przemysł i ładunek odpalić
Wróciłem pod ziemię, ścieki, odpady
W świecie, gdy plują na nas dzieci od Prady
Nie od parady nasz opór w temacie
Nim przeprowadzimy ewakuację
Nim podążymy za wiecznym światłem
Nasze działania zrobią wyrwę w polskim rapie