Wrzesień znośny, październik owszem, Listopad! Tydzień wystarczył by kształty Spłynęły do stóp. Pociąg przemieszcza się Z Gdańska do Tczewa, Na przemian domy, Na przemian drzewa Po łukach wślizgują się w noc. Przedział na przestrzał Rozpięty przez pola, Ostatnie krowy Do okien wzrokiem,bez przeszkód. Z rytmicznym łoskotem Kołysze się w głowie O tory bez wspomnień pospieszny wagon bzdur. Niejedna urośnie w rozmiary dostojne By żuć ją pokornie i czuć Jak namolnie Przemienia się w obraz lub kształt perspektywy, W konstrukcję ulotnych prawd, A konstrukcję ulotne jak stacje za oknem Chwilowo wgniatają się w mózg.
I gdyby chcieć zostać W Cieplewie, Skowarczu Na dłużej i bardziej I gdyby chcieć sprostać To cóż? Grubas na przeciw wyjarał pół paczki, A pety dogasza w kubeczkach od kawy, Lecz inne przedziały obsrane są ludźmi jak ul. Za chwilę wysiądę I nie dam mu w mordę I będę go wchłaniał Ze smrodem ubrania i niósł przez perony Bo w Tczewie przesiadam się znów. Jest tylko jedna słodka perspektywa Tego się trzymam, Nadymam po brzegi I mam Że, w monopolu zakupię pół litra Wypiję i przyznam Że, po co się spinać Aż tak? Listopad receptorów. Listopad semaforów. Niespieszny osobowy trans.