Zawsze stałaś za mną, choć jakby krok przede mną Nigdy nie pokazałaś, gdzie istnieje pewność W czasach, gdy ciemność była jedynym zmartwieniem Biegaliśmy za piłką, rzucałaś nas na ziemię Znam pełnię emocji, brudne jak tamte trampki Pierwotne momenty szybkie, jak tamte sanki Nim napełniłaś szklanki, w nieżywe poranki O problemach i rozterkach, nie było wzmianki Gdy graliśmy w wojnę rzucałaś nam jokera Dziś Twoja bliźniaczka przypomina pokera Nie zawsze szczera, bo lubisz zniekształcać obraz Niby niebo to limit, Ty to akrofobia Pokazałaś łzy, kiedy na ziemi stanie sęp Kiedy jest szczera chęć, a w drzwiach widać tylko cień Wyglądasz jak sen, widzę Cię w mglistej oddali Trwała jak zegary Salwadora; Surrealizm Widzę jak entropią znów plączesz biednych ludzi I zawsze znajdziesz chwilę, by skruszona wrócić Nie warto jest nucić, że chciałbym żyć z dystansem Ty pukasz tak nachalnie, że wpuszczam Cię zawsze Choć tłamszę Twój głos, coś go wzmiacnia jak stetoskop Może ten cholerny, identyczny nieboskłon
Przeszłości, ciekawe co jakby Cię nie widzieć Jesteś taka piękna, że aż się Tobą brzydzę Zawsze stałaś za mną, a przede mną jakby krok Mija kolejny rok, a ja patrzę jak rośniesz Jesteś taka młoda, a ciemnieje znowu zmrok Po to by gwieździsta noc, wskazywała wiosnę Nikogo obok, a w powietrzu ciągle ten głos Kręcony włos, przez który nic już nie jest proste Fakt, że kulawy los, który wciągam tu przez nos Układa doświadczeń stos, tworzy mnie, mój prospekt Mówią jest postęp, możliwości, bo dorosłaś Dostęp do decyzji, arcytrudno im sprostać Rozmazana postać, absolutu przyczyna Zagadka godna House'a, trochę inny Riemann Oaza gdzie pustynia, przełom jak Peter Higgs Prywatny inny wymiar, nieśmiertelna jak Styks Jesteś fobią, lekiem, lękiem, obrazem, dźwiękiem Czystym przeświadczeniem, że przenigdy nie pęknę Choć tłamszę Twój głos, jestem tylko jak martwy widz Nie uczyłaś jak żyć, ale jak nie wiedzieć nic Ciągle coś mi mówisz, ja bez chwili na teraz Wciąż zawieszony w bezwiednej głupocie; Erazm