Tafla wody jak kartka, na niej widzę swe myśli
Odbicie tego co mogło się przyśnić
Tej nocy, a zabrał mnie czas do siebie
Nie zdążyłem jej nawet „kocham Cię” powiedzieć
Łóżko puste i zimne, a dwudziesty siódmy
Nie powtórzy się nigdy więcej dla mnie, jest głuchy
Przywołuję wspomnienia, znam na pamięć ich dane
Bo sam na własnym ciele ich doświadczałem, przecież
Zmiany atakują mą pewność siebie
Stoję na moście, sam już nie wiem kim jestem
Zadaję sobie to pytanie patrząc w nicość
Moja łódź nadal płynie, lecz donikąd
Kiedy zamykam oczy, widzę jak leży na łóżku
Nie dostrzega, że nie posiadam już uczuć
Palę mosty jak majki DonGuralesko
Urodziłem się podatny na obojętność
I kiedy świt zapuka w okno
Ona mnie zbudzi z głębokiego snu
Potrzeba determinacji płynąc pod prąd
Po to, by zatonąć w smaku jej ust
I kiedy drzwi od pokoju otworzą
Sny, gdzie dryfuję po morzu jak lód
Wtedy otworzę oczy jak spadochron
Zobaczę ją śpiącą przy krańcach mych ust
Padłem łupem samotności, ciężko to przeboleć
Gdy miliony zniczy czekają, na to, że się potkniesz
Zostałem z niczym, mam pod paznokciami piasek
Próbowałem od strony dna wypłynąć na wierzch
Palce wypierają się mych dłoni
Słyszę w głowie szepty bliskich, każą mi odbić
Mówią, że tęsknią, lecz nie wiedzą gdzie jest brzeg
A ja jedyne co widzę to tylko świt i zmierzch
Każdy dzień zwiastuje krioterapię
Cyk, cyk, zegar nie chodzi na ścianie
Ektoplazma po ekranie, dostrzegam ją w trójwymiarze
Każda z rozmów i przesłanek, przeszła w niewerbalny gradient
Trza zachować równowagę, jeszcze dopóki się stoi
Bo jedno skinienie głowy, może spowodować konflikt
Nim dotrę do sił powietrznych, powiem dzięki siłom zbrojnym
I tak poddam się na koniec, powiem: tu wszystko się kończy
Ta cholerna tafla wody okalecza moje oczy
Wpływam na nią negatywnie, coraz mętniejsza się robi
Od krwi, którą oczodoły wypłukują źrenicami
Ranią stopy kilometry, a fundament nie zna granic
Chciałbym znać sekretne słowa, których nie sposób wymówić
Bo jedno za dużo - słowo - i z wiary zostają gruzy
Można kłamać setki razy, wpajając, że jest to prawda
Ktoś przekręcił jedno zdanie i zasnąłem jak brat Kaina
Czasem cisza znaczy więcej niż słowa
I choćbyś chciał, nie dasz rady jej żałować
Nabieram wody w usta, by to przemilczeć
Każdy spór ma negatywny wydźwięk
Płynę w bezludne miejsce, z każdą milisekundą
Oddalam się od strun, nie towarzyszę smutkom
Zaraz wybije północ, więc to przemyślę
Cofam wszystko, zaczynam wariować od przywidzeń
W tej galaktyce, nad którą nie panuje stworzyciel
Panuje pustka, nie da rady liczyć zwycięstw
Nawet Alprazolam nie zdoła mnie z doła wyzwolić
Spod powiek łez, podpowie kto mnie z tego stanu uwolni
Za burtą wiosło jedno, drugie, stop
Niech się budzi ona, no i mnie zabierze stąd
Kolejny rok mija, tracę już wiarę
Jej serce nie bije, jest zimna, panta rhei