1 VERSE
Nie boję się tego, że odejdziesz pojutrze, czy dzisiaj
Nie martwię się o stan Twojego zdrowia, wyryty głęboko w bliznach
Jej słodki język na moich ustach, to była ta gorzka obietnica
Miała być i mnie za rękę kurczowo trzymać
I spijać te łzy, które grawitacja nam do stóp przybija
I potem jak złodziej przez okno wyjść, gdy zacznie świtać
I znów przez ciszę przebija się w myślach bicie jej serca
Tęsknię tak bardzo, że nawet już jak nazywam się nie pamiętam
Każde słowo jak bękart, będę wypierał się kiedyś, wiem to
Jak złączy nas los ponownie pod codzienność denną
Trzymam ją pod powiekami, w sercu i gdzieś na języku też
I w rolce z aparatu w moim telefonie, na zdjęciach jest
Dałem radę się pogodzić z jej odejściem, dzięki Bogu
Na pętle rzuciłem słowa, nie siebie, cierpienie to rzeczowy dowód
Miłość uleciała z naszych serc jak tlen z pękniętych balonów
Gdzieś tam nadal jest, lecz nie możemy znaleźć mapy do niej
2 VERSE
Cierpię, gdy wiem, że jesteś beze mnie i masz nie najlepiej
Tylko stoję, patrzę biernie, nie uciekam od rozterek
I tracę nadzieję, że wróci wszystko do normy
Kiedy się schylam, by podać Ci rękę, to wciąga mnie wir monotonii
W moich butach poczujesz się jak rodzony samotnik
Jestem masochistą, jakoś nie płaczę, kiedy muszę z tym walki toczyć
Bez kół ratunkowych, nie liczę na żadnego z Was
Bo całe życie byłem sam, nawet, gdy wiatr porażek wiał mi w twarz
Nie martwię się o jutro, jakoś przeżyłem ten dzień
Miesiąc bez Ciebie, to jak dożywocie dłuży się
Mówiłem, że nie zranię Cię, to był o życie zakład
Słowa topnieją jak śnieg, ludzie odchodzą a powinni wracać
Przeprowadziłaś mnie przez Pandemonium, byłaś jako jedyna
Może to wysublimowany gust sprawił, że wszedłem tu, by spaść
Za każdym razem, gdy myślę o Tobie, to coś we mnie pęka
Daj mi święty spokój, jest ktoś nowy, nie chcę Cię pamiętać już