[Zwrotka 1: Bonus RPK] Się szczycą, a nie ma czym, oni się szczycą tym Czym bracie Ty, nie zaprzątasz sobie głowy Odjebałeś szóstaka, tyle lat w imię zasad Na wolności zero mowy o tych czasach, to pokazana klasa Gdy na twych barkach jazda Pięć dni w tygodniu dozór plus wyroki w zawiasach Do tego urodził Ci się syn, rodzinny temat Zaczął się w życiu twym azyl w twych problemach Niestety psy wykręciły lewą sprawę Ledwo wyskoczyłeś, a tu kabel, pech Z pomówienia teraz Ty masz przez to barykadę Choć odcięty od rodziny – dajesz sobie radę Wstajesz rano, apel, dzień za dniem, jakoś leci Klątwa sadu wisi, a nie słońce świeci To cena honoru i tęsknota do rodziny Wiesz, że nie możesz dać w piec, ani użyć liny Jednak w kierunku SW nie marnujesz śliny Sam wiesz gdzie miejsce człowieka, a gdzie miejsce padliny Trzeba silnym być, to podstawa, inna postawa słaba Wiec nie ma co się łamać i poddawać Już niebawem, tuż-tuż ,będziesz na wolności Wrócisz na stare śmieci, nadrobisz stratę w miłości Czeka tu twój syn, twoja kobieta i ziomki Jebać tych co się szczycą tym, że pod dachem mokli [Zwrotka 2: ATR MF] Od kropli deszczu, słonych łez na wejściu Znowu lewizna zapada, sąd zagradza w odejściu Zbrodnia i kara, dwóch, czterech, czy sześciu Do wystawiania sanek, koń był zawsze na miejscu Kiedy sam w domu, łycha z lodem i cytryna Oni grzali tam, chociaż niczyja była wina Jego plan się zaczyna i szybko się nie kończy Nie ma sprawy, mało osób, kogoś jeszcze tam podłączy Sam sączy, powoli, zamknięci w niedoli zostali Znasz to ziomek, widziałeś, zamilcz Skazani, wolności wam życzę bez granic A szuje upodlić i tak jak ich zranić To jest nienawiść do tego systemu
Może ktoś nam pomoże w rozwiązaniu problemu Szczycą się tym, chociaż pytam czemu? Szczyci się kurwa, że ludzie siedzą w więzieniu Na sumieniu miej ich i tak do końca Kiedyś nastąpi dzień, że zobaczą promień słońca Na dworcach spotkają się ze swymi rodzinami Blask ojca w oku, kiedy syn pod murami Proroku walczyłeś z nami, no i przegrałeś Świat Birytualny i twardy z zasadami idą dalej ludzie Żyjący w trudzie i nienawiści W końcu znajdzie się ktoś – po kolei was wyczyści [Zwrotka 3: Lukasyno] Mglisty poranek, brat wybija przez bramę Szkiełko myśli, kajet, Stary Testament Przybijamy sztamę, to co tu takie same A co tam, niech zostanie nie opowiedziane Każdy ma do czegoś talent, jedne klepie rap Drugi klepie wład na szeroką skalę Wokół przemysłowe hale, pełno przemyconych fajek Głupcy błyszczą, to kumaty cicho mnoży szmalec Dalej, też znam kilku panów co grubo zajechane Ale nikt tnie szczyci tym ze siedział w kryminale Kto ma wiedzieć, wie co jest grane A kto nie, lepiej niech nie dowie się niczego wcale Prawda: ciszej będziesz, dalej jedziesz Nie wychylaj się za bardzo, jeśli dobrze Ci się wiedzie Wolisz widzieć mamę zapłakaną na wokandzie Czy oczy uradowane przy ciepłym obiedzie Wytęż myśli, czym się szczycisz Ile dobra dałeś na ulicy – wiedz, że ona na to liczy Rap jest światłem, ma rozpalać ogień w sercach Więc dlaczego na dzielnicy płonie tyle zniczy Też nie byłem święty, każdy swe nawywijał Ale patrzę ludziom w oczy, gdy ich na ulicy mijam Siema, cześć, tylko szczera treść nie przemija Potrafisz w życie wnieść to, o czym nawijasz? [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]