Noce, noce, noce, noce... na dnie
Wpadłem, nie wiem, kiedy dokładnie
To stało się nagle, potrzebuję więcej
Częściej, mocniej, ostrzej, bardziej
Proszę ładnie, powiedz, że masz te łakocie dla mnie
Kiedy będę chciał, to skończę, na razie toczę batalię
W kółko chodzę, bo się nudzę, może do mnie wpadniesz?
Podwórko obok mieszka mój kolo, niedrogo ma moce tajne
Znów podzielimy tą biel i zażyjemy kąpieli w bagnie
Procentowe smakołyki, narkotyki twarde
Po tym sztosie mogę zachowywać się dość niefajnie
W nosie powder, w dupie wszystko, co jest ważne naprawdę
Kto wie, może nigdy już nie będę w stanie żyć normalnie
Wciągające są te noce na dnie, na dnie noce
Co z tego, że powtarzałam wciąż, że więcej tam nie chodzę
Gdzie dobre dziewczynki przeobrażają się w ordynarne proce
Zarywam noce na dnie, zrywam zakazane owoce
Dym i ultrafiolet, gasnące latarnie
Sny spędzone z powiek
Noce spędzone na dnie
Dłonie drżą, usta wyschły na wiór
W sztucznym świetle majaczą ćmy
W jednej czaszce myśli miliona głów
Błagam, dajcie złapać choć jedną z nich
I nawet nie wiem już, do kogo krzyczeć
Do bogów? Demonów? Do siebie?!
Kurwa, dawno już puściłem kierownicę
Skończę to życie na drzewie
Skrzypek na dachu unosi smyczek
Dotyka skrzypiec i gra Tears In Heaven
Trawią mnie gorzkie słodycze
(krzyczę) idąc za syrenim śpiewem
Może już czas się pożegnać, co?
Ta noc jest zimna jak ten pot na żebrach
Może ta jest znamienna? Noc
I ta jej pojebana tajemna algebra
Życie to choroba śmiertelna
Zdechnę jako książę, umrę jako żebrak
Tego nie można nie przegrać
Spektakl z piekła, boska komedia
Biją dzwony na wieżach wszystkich kościołów
Gdzieś w otchłani znika mój prywatny święty graal
Z dołu słyszę chóry upadłych aniołów
Śpiewają pieśni o cudach zaklętych w dziecięcych snach
Dym i ultrafiolet, gasnące latarnie
Sny spędzone z powiek
Noce spędzone na dnie
Więcej złych bezsennych nocy
Czy tych przespanych dni jest już za mną
Zwierciadło duszy, muszę je skruszyć, by rozpruć gardło
Odłamkiem sinym, jak niebo nocy
Które pociągnęły mnie za sobą na dno
Okruchem wymownych spojrzeń niemocy
W proporcji między tracąc a pragnąc
Czy to można siebie pokochać do granic
Tak wielce sobą gardząc?
Piętno to licho, co mieszka na blokach
Nie pozwala przyjrzeć się gwiazdom
Piękno iluzji w płynach i prochach
Tak wciąż uciekamy przed prawdą
W pożyciu zwątpienia szeleści brzydota
Chce cały świat wszech ogarnąć
Dzień diabły usypia, te wszystkie
Co czarną materią nocy się karmią
Tą samą smolistą substancją
Która stała się wylęgarnią ich larwom
Sam nocne życie brałem garściami
Nie wiedząc, jak błądzę bardzo
Dzień nie dał mi ukojenia
A tylko świadomość, że wciąga mnie marność
Dym i ultrafiolet, gasnące latarnie
Sny spędzone z powiek
Noce spędzone na dnie [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]