No dalej, popatrz na mnie teraz, to frustrat, co ciągle się wydziera
Rozdmuchana afera, zapisana w decybelach
Codzienność wjebała w kierat, ciągnę cały syf za sobą
Inkarnacja zera czy wizjoner równy bogom?
Pewnie nie dociera, bo to osobista historia
Od szczytu aż po samo dno, dam ci się poznać
I wiem, że są też tacy, co kumają o co chodzi
Alkohol i tabletki, długi sen, tak to się robi
Żeby diabłom zaszkodzić, co wiją gniazdo w mózgu
Za parawanem bluzgów ukrywam stado smutku
I pomalutku swój życiorys piszę na pętlach
Modliłem się do stwórcy - ten się nigdy nie przypętał
I niech będzie przeklęta wiedźma, co uszyła życie
Jej śmiech mnie opętał, kurwa, ciągle go słyszę
I czuję smród tych ran, a w nie powbijano haki
Mówią mi, że jestem kimś, wolałbym już być nijaki
Zgubiłem odpowiedzialność za samego siebie
Dlatego bardzo często kończę wieczór z morda w chlewie
To horror, w potrzebie nikt nie przyszedł, a jebie
Mnie to, bo do ciebie już mam dystans jak nie wiem co
Promuję zło, bo niszczę te kanony piękna
Panienka majętna co nęci i wkręca
Popękane serca – temat mi dobrze znany
Zapisany we wzorach, kurwa, podrapanej ściany
Znasz te stany, kiedy nie wiesz co będzie z tobą?
Tak pojebany, sam na sam ze swoja głową
Bo hardcore'owo może brzmię jedynie na głośnikach
W rzeczywistości to zakompleksiona, głupia cipa
Spada autorytet? A w dupie mam renomę
Przynajmniej nie udaję, że Don Vito Corleone
A stracone nadzieje jednak dają dużą siłę
Lepiej nie mieć gdzie wracać niż tęsknić - powiedz - czy się mylę ?
REF :
Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem
Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek
A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje?
Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję?
Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko
Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko
Na temat tego, w co zmieniła się poczwara
Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala?
II
Mówią, że świat jest piękny, pierdolą te banały
Że taki różnorodny – dla mnie zawsze czarno-biały
Bo albo było dobrze, chociaż teraz nie kojarzę
A zazwyczaj zwykły syf - pusty, pozbawiony wrażeń
No chyba, że łzy zaliczysz do wielkich atrakcji
Bez rewelacji tutaj, wiesz, od razu się przyznaję
I nawet, gdybym chciał, to nie odmówię racji
że żaden tam bohater, tylko mały frajer
I tak przez wszystkie dni toczę się w stronę tej przepaści
Z marzeniami o czasie, kiedy jeszcze było ciepło
Po co te brednie, że pierwszy będzie ostatnim
A ostatni pierwszym, skoro wszystkich nas czeka piekło?
Nie ma lekko – rzeczywistość pędzi na pełnej mocy -
Jak swój zjazd przeoczysz, wypierdolą cię jak z procy
Infernalny dotyk czy, wiesz, łapa papieża
To wcale nie jest trudne, tak się po prostu zwierzać
Bo kiedy nie mam sił, bronię się ekstrawertyzmem
Zardzewiały okręt, który osiadł na mieliźnie
Utopiony w zgniliźnie co ją sam wyhodowałem
Proszę, dajcie mi broń, to wszystko rozwalę
Słyszałem, że skroń to portal do wymiaru ulgi
Pozbawionego kurew, oczyszczonego z durni
A tymczasem noc Walpurgii nastaje z zachodem słońca
Złe duchy i strzygi możesz liczyć w tysiącach
Unieruchomiony w pnączach zdechłego kwiatu
Rozstawiany po kątach w domu wariatów
Materiał dla katów, oponent schematów
I twórca tematów. No słyszysz, tępaku?
Eksponat wśród wraków, straszę wściekłą korozją
Karmiony jak katolik, co mu ryj zapycha hostią
Podobno pośrednik między ludźmi a niebem
Nie chcesz słuchać herezji? Przykre, trafiło na ciebie
REF :
Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem
Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek
A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje?
Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję?
Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko
Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko
Na temat tego, w co zmieniła się poczwara
Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala?
III
A gdybym kiedyś miał zdjąć szyfr z tych moich mądrości
Odrzucić maskę gniewu czy tam ekstremalnej złości
To kosztowalibyście tylko łabędziego śpiewu
Jak to jest chodzić na cmentarz, żeby spotkać kolegów
Którzy potrafią milczeć po to, aby cię wysłuchać?
Z drugiej strony ciągle szukam, lecz nie odnajduję ducha
Może to taka podpucha, żeby karmić nas ułudą?
Ci co mają w rękach sznurki, widać, to bardzo lubią
Kiedy wijesz się ze strachu, skurwiały matole
Stoję znów na dachu, teraz to pierdolę
Pokażę wam szkołę, naprawdę zajebiście
Sprawdzę, ile warte raj, piekło i czyściec
Śmierć za nasze grzechy i wieczna pokuta
Zgubiłem sumienie na kolczastych drutach
No i teraz, słuchaj, jeśli dam radę
To wrócę na ziemię i mamy przewagę
Już jeden taki był, słyszałem, męczył się podobnie
Tak jak ja, no i Ty. Banałem to, że życie podłe
Że swoboda rezygnuje z kolejnego spektaklu
Co odegra go los na zgliszczach naszego teatru
Ten spalił się dawno, stary, nie ma co żałować
Wyrzuty sumienia to nie jest chodliwy towar
A nie będę się chował, no bo ekshibicjonizm
Zapewnia mi to, że nikt mnie już nie zaliczy do nich
No a wiesz, tak naprawdę to wszystko jest proste:
Nie ma co ukrywać, zwyczajnie im zazdroszczę
Stabilizacji, ciszy domu i poczucia szczęścia
Może to iluzja, ale (stale) nie muszą się zadręczać
I witają każdy dzień z nadzieją na poprawę
Mijają się ze złem, pierdolę tę zabawę
Powoli odchodzę w cień, nie ma po co krzyczeć
Chciałem dobrze - tyle wiem - ale ofiar już nie liczę
REF :
Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem
Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek
A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje?
Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję?
Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko
Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko
Na temat tego, w co zmieniła się poczwara
Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala?