Tak, jestem pustym, zgorzkniałym skurwysynem
Debilem przeżartym zawiścią i znam tego przyczynę
Przez zwykłą zazdrość spowodowaną tym, co mnie otacza
Gniew kręgi zatacza szerokie jak kościelna taca
Widzę ludzi, każdy nudzi, bo zrozumieć się nie trudzi
Wypełzają robaki nawet z najpiękniejszej buzi
Niech ktoś mnie obudzi i pierdolnie mnie czymś mocno w łeb
Uwolni mnie z piekła, sprawi bym szybko zdechł!
Bo krew w moich żyłach przemieniła się w jad
Pluje jadem na ten świat, z systemem nigdy za pan brat
To fakt, że nie rozumiem tego co się tutaj dzieje
Już straciłem nadzieje, a Bóg z góry się śmieje
Dzieje przez dwadzieścia parę lat jak Nowy Testament
Nadstawiam drugi policzek, wierzysz ? Krzyknij amen!
Nie bylem chamem, ześcierwiła mnie rzeczywistość
Spojrzyj, kurwa, przez okno, czy aby pasuje wszystko do siebie?
Czy nie czujesz, że żyjesz w jebanym chlewie
Sodoma i Gomora, a nie przecudowny Eden
Głównych grzechów siedem sprzedawanych jako nowoczesność
Jestem zawistnym skurwielem i sram na to kurestwo
5.02 przekleństwo, wykupione męstwo z prenumeratą gentlemana
Dla mnie jesteście klęską
Znajdującą oparcie w ekstremalnym szowinizmie
Pierdolę modnych panów, bo mam w pamięci bliznę
Pierdole jebane szczęśliwe zakończenia
Nie masz nic do powiedzenia, stul ryj i do widzenia!
Chcesz ze mną pogadać ? A przebijesz te schematy ?
Chcesz ze mną pogadać ? Z takim jakim byłem przed laty ?
Chcesz ze mną pogadać ? No to otwórz swoją głowę
Bo zaleje cię słowem, po to otwory gębowe
Chcesz ze mną pogadać ? To zdejmij swoja maskę
Opowiem ci historię po której nie zaśniesz!
[REF.]
Jebać ten świat, naprawić się już go nie da
Nie jestem mizantropem, po prostu widzę jaka bieda
Wiję gniazdo w mózgach, repliki społeczeństwa
I na nic te groźby, i na nic przekleństwa
I na nic próby ratowania czegokolwiek
Pozwól opaść mi na bruk z szóstego piętra swobodnie
I wyłącz strach, i instynkt samozachowawczy
Emocjonalny gniot się przed rzeczywistością płaszczy, co ?
[II.]
Jak duch przemierzam świat w poszukiwaniu żywiciela
Zwykły pasożyt toksyczny tak, że licznik Geigera
Nie wyrabia, cholera, co się ze mną porobiło ?
To, co w koszmarach się śniło, w codzienność się przemieniło
Dzień za dniem taki sam, lecz to nie powód do rozważań
Delikatnej szydery, zamierzam wszystkich obrażać
I obnażać patologie, atakujące moją głowę
Czy to ja jestem chory, czy pokonałem chorobę?
Nie pasuje do świata, bo czasem jeszcze w niego wierzę
Nie żrę wszystkiego bezmyślnie, staram się mówić szczerze
Otoczony egocentryczną bandą klonów z klonu
Wierzę, że pośród milionów mieszkań i tysięcy domów
Jesteś Ty, jedna osoba, co potrafi myśleć
Jednostka, która mnie zrozumie, wiesz, tak mówiąc ściślej
Ale z każdym dniem nadzieja staje się bardziej zgnita
Umiera do krzyża przybita, w moim świecie witaj
Związków chemicznych i farmakologicznego snu
Tak będę się truł, czuł myśli złamane na pół
Noc pierwsza trzydzieści, to w głowie się nie mieści
Jak bardzo mocno chciałbym komuś moje życie streścić
A może i oddać, a bierz to w cholerę!
Jestem antytezą sknery, bo emocjami się dzielę
A może to po prostu zwykły ekshibicjonizm
Egocentrycznie chcę utopić cię w moich myśli toni
Gdzie ta przeciwwaga dla piekła, które muszę znieść
Dlaczego łzy pokryły ciągle, zaciśniętą pięść?
Rozpierdolona każda więź
Łącząca mnie z zewnętrznym światem
Żyję we własnej skorupie, będąc sam dla siebie katem
Wariatem czy ofiara, tak wiele się pozmieniało
Kiedy patrzę w lustro widzę wyschnięte na wiór ciało
A tobie ciągle mało, próbujesz znaleźć treść?
To zajrzyj w swoja głowę, może wychwycisz sens!
[REF.]
Jebać ten świat, naprawić się już go nie da
Nie jestem mizantropem, po prostu widzę jaka bieda
Wiję gniazdo w mózgach, repliki społeczeństwa
I na nic te groźby, i na nic przekleństwa
I na nic próby ratowania czegokolwiek
Pozwól opaść mi na bruk z szóstego piętra swobodnie
I wyłącz strach, i instynkt samozachowawczy
Emocjonalny gniot się przed rzeczywistością płaszczy, co?