[Zwrotka 1]
Żaden ze mnie pies na baby, elegancki Lui Vito
Tak podniecam się muzyką, gdy Ty wygoloną cipą
Nie jestem romantykiem, a raczej być nie umiem
Nie uczuciem, lecz pieniędzmi płacisz za zabawę chujem
Ano tak, nie rozumiem, przecież z ryja jestem świnią
Nie to, żebym sam tak twierdził, a o uszy się obiło
Stary narkoman, jebię waszą w ciemno randkę
Idź sobie sam na imprezę, w kiblu ruchaj koleżankę
Postaw jej drina, kurwa, bądź dżentelmenem
„Siemanko, jestem Marcin i jeżdżę polonezem”
Tylko zbyt dużo nie pij, bo jeszcze zajebiesz półce
Że nie masz prawa jazdy i staremu jebłeś klucze
Ja nie jestem tym facetem z którego możesz być dumna
„To taka zwykła ciota” - kurwa, no nie bądź durna
A zresztą chuj tam, niech kolejna się przekona
Kłamstwem kolorujesz, mózg utopiłem w nałogach
Wóda, prochy, długi, tak mocno boli samotność
Wymiotuję na podłogę resztki życia, to nie rozkosz
Mówią, weź podskocz, szukaj swojego szczytu
Już od dziecka mnie skazali na dźwiganie tony syfu
Kiedyś miewałem kompleksy, dzisiaj zbytnio nie mam czasu
Skurwysynu, już pojąłem, że sam nie jestem w potrzasku
I choć życie jest ochydne, no to potrafię się cieszyć
Nigdy nie miałem odwagi wziąć linę i się powiesić
Pierdolona egzystencja wypaliła mi sumienie
Nawet się nie spodziewacie, przyjdzie dzień a was rozjebię
Nigdy nie poczułem troski, tego jebanego ciepła
Więc się nie dziw, że ma cieńka linia wytrwałości pękła
Zostałem sam na sam, z szarym, chorym, brudnym światem
Widzisz, jak pozory mylą, człowiek nosi w sobie szmatę
Los upadłego anioła, dziś nie pytaj, jak się czuję
W ich oczach jestem pojebem i to wnet do mnie pasuje
[Refren]
Już jestem pewien, że do końca zostanę sam
Nie słucham bredni, gdy mówią, że przed śmiercią przytłacza strach
[Zwrotka 2]
A co mnie zatrzymało? To jebane odrzucenie
Kretyńskie upokorzenia, przez to czuję obrzydzenie
Do świata, ludzi i boga, nawet do samego siebie
Obiecuję, przyjdzie dzień, kiedy przełamię barierę
Myśleli, że jestem zerem, jeszcze się rola odwróci
Życie złapie Cię za szyję i nadzieje w kiblu spuści
Ciągle widzę tamte dni, zimne, ostre sople lodu
Wbiły się w szare komórki kiedy umierałem z głodu
Czołgałem się jak śmieć, w głowie pełzały marzenia
Dziecko, które nie ma siły przecież wiele nie pozmienia
Żadna jebana cholera nigdy tego nie zrozumie
Jak to jest wyleczyć rany, ale zbyt wiele nie umieć
I ledwo dajesz radę, kiedy cały świat Ci płonie
Pierdolony, brudny los wlewa oliwę w Twój ogień
Ta kropla coś ukrywa, obija echo o ściany
Jak się cieszyć, kiedy z gęby wyciekają litry piany
Jestem w zupełności pewny, mówię to z całego serca
Na gram jebanej litości raczej nie ma we mnie miejsca
Czas zabija jak morderca, ten pierdolony szyderca
Wierzę w to, że będzie dobrze i że posmakuję szczęścia
Nie mów mi, że miałem szansę, no chyba sobie żartujesz
Kiedy na Ciebie nasrają, wtedy jak to jest poczujesz
I kiedy zostaniesz sam, w głowie będą tylko myśli
Że wbili w Ciebie kutasa, bo nie widzieli korzyści
Pierdolona egzystencja wypaliła mi sumienie
Nawet się nie spodziewacie - przyjdzie dzień, a was rozjebię
Nigdy nie poczułem troski, tego jebanego ciepła
Więc się nie dziw, że ma cieńka linia wytrwałości pękła
Zostałem sam na sam, z szarym, chorym, brudnym światem
Widzisz, jak pozory mylą, człowiek nosi w sobie szmatę
Los upadłego anioła, dziś nie pytaj, jak się czuję
W ich oczach jestem pojebem i to wnet do mnie pasuje