A.J.K.S. - Anizotropia lyrics

Published

0 257 0

A.J.K.S. - Anizotropia lyrics

[I.] Znowu chciałbym wyrzygać z wnętrza kolejną historię Nie ważne czy o sobie, czy dotyczy moich wspomnień Przyległa do mnie metka ekshibicjonisty To żałosne być zaawistnym z powodu czyjejś blizny Czasami wszyscy, czujesz? Wydają się być wrogiem A Twoi bliscy, zdaje się, skoczyli dzisiaj w ogień Dla Ciebie, kurwa, bo na pewno nie za Tobą Ci co chcą dać komuś życie bez wahania tak robią Mydlicie ludziom oczy, etyką w żelu Bezpodstawną w chuj krytyką i zarzutem braku celu w życiu Jak po przepiciu często masz moralniaka Historia się skończyła, tym, że człowiek tylko płakał Nad ziemią, nad czasem, który zdążył gdzieś spierdolić Nad słońcem, nad księżycem, nad powietrzem, które boli Bo płuca i gardło zdarł swoim przeraźliwym wrzaskiem Widzę, że normy społeczne zazwyczaj są zbyt ciasne A na początku wszystko miało barwy tęczy Posprzątany, wiesz, przedpokój, a nie strych pełen pajęczyn Dotrzymywał kroku planecie, która pędzi naprzód W sercu gościł spokój, a w uszach Haste albo Slapshot Złożone plany, które mają przynieść sukcesy Szczęśliwe stany, a w zaświatach przepotworne biesy Projektowały rany, ale kto się mógł spodziewać Kiedy radość sprawiała, że się uśmiechały drzewa A ciemną nocą gwiazdy chciały przybić mu piątkę Kolejne dni sprawiały, że rozwijał mały wątek W przemiłe, spokojne i przyjazne historie Nigdy niepowiedziałbyś, że będzie nosił wojnę w duszy Jeszcze nie teraz, potem zacznie się dusić Wygrały zasady mimo, że Zły go często kusił Nie ma na takiego rady, bo kiedy kogoś kocha To nie złamiesz go nawet jak uwięzisz w ciemnych lochach [II.] Los ma jednak to do siebie, że przybiera kształt okręgu Tych co chodzą z głową w niebie z rozkoszą uczy lęku Dusisz sie od własnych jęków, wzywasz imiona Stwórcy A najgorszą cechą diabła? To, że skurwiel jest wybiórczy No i zaczął instalować uzbrojone ładunki Jak genialny strateg znalazł newralgiczne punkty Koszmar wszystkch matek, inaczej neurotyczne bagno Syn staje się wariatem - albo spada na dno Każda zmiana stanu rzeczy to powód wykluczenia Cała masa wykrętów, albo inwazja milczenia I nie do zniesienia ludzie, którzy kurwa w imię prawa Wyrzucili kolesia tak bez słowa poza nawias Nie ma dokąd uciec, wiem, kajdany u nóg mu nie wiszą Ale powiedz gdzie spierdolić przed tą jadowitą ciszą Wszystkie komórki słyszą, że pojawił się ktoś nowy Przerażenie, bunt i holocaust wewnątrz głowy A pod nogami grunt co do tej pory jak z żelaza Przybiera różne formy i mocno go przeraża Trzeba powoli wdrążać plan "B", który był koszmarem Nie miał komu powiedzieć, "nigdy aż tak się nie bałem" Ma w sobie coś więcej niż instynkt samozachowawczy No bo kiedy umiesz myśleć to widzisz jak te błazny Bezdusznie i podle grają swoje zgniłe role Człowieku, ja pierdolę, może gdyby był matołem To pogodziłbym się z losem, a żal wygryzł na ścianie Jesteś wściekły? Idź za ciosem, to tylko moje zdanie Powiedz Boże, proszę, czy ocenisz go surowo Za to, że nie mógł sobie poradzić z samym sobą? Zepchnięty do rynsztoka wydał ostatnie pieniądze Twierdzisz ciężko jest o broń? Szczrze mówiąc to nie sądzę I obwiąże teraz pas, a czas chyba się zatrzymał Koniec pętli, wybuch, wrzask przy zgonie i przy narodzinach [III.] Dlatego gdzieś mam opinie ludzi, którzy sami są za głupi żeby zrozumieć tych drugich Patrz dalej przez pryzmat własnego mikroświata i dostrzegaj w innym od Ciebie tylko wariata Mała strata bo chłopak nie był nikomu potrzebny, tak brzydki, cuchnący, bez zębów i biedny A gdybyś go poznał lata temu, to inaczej traktowałbyś gościa, najlepszy przyjaciel to gniew Gniew Bo zawsze będzie z Tobą razem Bo do końca idziecie w parze

You need to sign in for commenting.
No comments yet.